Nie ma drugiej takiej instytucji na świecie, która pokazywałaby jak na dłoni podział świata. ONZ jest forum działania państw, które za mało łączy, by skutecznie zapobiegać konfliktom zbrojnym. Czy to jest reformowalne?
Pięć lat temu zwiedzałem główną siedzibę ONZ w Nowym Jorku. Trwało akurat burzliwe spotkanie Rady Bezpieczeństwa. Kolejna nieskuteczna próba zaradzenia sytuacji w Iraku. Przewodniczka pozwoliła zajrzeć przez dziurkę od klucza. Główni dyskutanci – Amerykanie, Rosjanie i Chińczycy – nie mogli dojść do porozumienia w sprawie rezolucji. Wtedy jeszcze nie znałem słów słynnego ambasadora USA przy ONZ Johna Boltona. Nie krył się ze swoją niechęcią do tej organizacji. Powiedział kiedyś publicznie, że nawet gdyby połowa pięter siedziby ONZ zniknęła, i tak nikt by tego nie zauważył. To tylko symboliczne nazwanie rzeczy po imieniu: ONZ nie daje sobie rady z wyzwaniami współczesności. I, najprawdopodobniej, żadna reforma tego nie zmieni.
Geneza
Organizacja Narodów Zjednoczonych, następczyni zmarłej śmiercią naturalną Ligi Narodów, powstała na gruzach II wojny światowej. Z jednej strony świat przeżywał załamanie rozmiarem szaleństwa, do jakie-go posunęli się hitlerowcy (o szaleństwie komunistów nikt jeszcze nie mówił). Jednocześnie zakończona właśnie wojna mobilizowała społeczność międzynarodową do stworzenia organizacji międzynarodowej, która zapobiegałaby w przyszłości nie tylko podobnym konfliktom, ale także mniejszym, lokalnym woj-nom i czuwała nad przestrzeganiem praw człowieka. Taka myśl pojawiła się już podczas konferencji w Teheranie w 1943 r., a pomysł forsował przede wszystkim amerykański prezydent Franklin Delano Roosevelt. W San Francisco 25 kwietnia 1945 r. po raz pierwszy odbyła się konferencja ONZ, a prawie pół roku później weszła w życie Karta Narodów Zjednoczonych, która dała początek działalności nowej organizacji; niesłusznie często nazywanej ponadnarodową. Wprawdzie struktura i cały mechanizm biurokratyczny jest ciałem zewnętrznym w stosunku do państw członkowskich, ale pojedyncze głosy na forum ONZ są przecież tylko głosami poszczególnych krajów (rządów i organizacji pozarządowych).
Kto jest kim?
Obecnie do ONZ należą 192 państwa, tworzące Zgromadzenie Ogólne. Najważniejszym ciałem jest jednak Rada Bezpieczeństwa, do której należy 15 członków, w tym 5 stałych: USA, Rosja, Chiny, Francja, Wielka Brytania. Ta grupa państw ma najwięcej do powiedzenia na forum ONZ, a jednocześnie jest najbardziej bezsilna w sytuacji poważniejszego konfliktu zbrojnego. Dlaczego? W Radzie Bezpieczeństwa obowiązuje ciągle prawo weta. Pięciu członków stałych reprezentuje zbyt różne interesy polityczne w różnych rejonach świata, żeby działać jednomyślnie w sytuacji poważniejszego konfliktu. I tu jest pierwszy powód nieskuteczności, z natury, ONZ. Rada Bezpieczeństwa nie była w stanie powstrzymać Amerykanów przed wojną w Iraku, ale nie była też w stanie zareagować stanowczo na rosyjski atak na Gruzję. W pierwszym przypadku Amerykanie nie tylko mieli prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa. Ważny jest też rozkład sił finansowych i udział w utrzymywaniu biurokratycznego molocha. Amerykanie są głównym płatnikiem w ONZ (jak powiedziano mi w Nowym Jorku – to aż 22 proc. całego budżetu organizacji; obecnie na lata 2008–2009 przegłosowano budżet w wysokości 4,17 mld dolarów). Najbiedniejsze kraje świata (ponad 120) finansuje w sumie blisko 1 proc. budżetu. Podobnie w przypadku Rosji można zapomnieć o jakiejkolwiek skuteczności w potępianiu jej imperialnych zapędów, bo prawo weta zablokuje każdy odpowiedni projekt rezolucji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina