15 lat temu Polska podpisała konkordat z Watykanem. Pamiętacie Państwo, ile było krzyku, że „czarni” zaprowadzą w Polsce dyktaturę? Jakoś nic takiego się nie stało.
Jedną z najśmieszniejszych scen w historii polskiego Sejmu było poświęcone konkordatowi przemówienie posła lewicy Piotra Ikonowicza. Ikonowicz wszedł na mównicę, ale zamiast mówić, przez minutę milczał dla uczczenia „ofiar konkordatu”. Niektórzy komentowali później, że było to najinteligentniejsze przemówienie tego posła. Z kolei księża półżartem dodawali, że jedynymi ofiarami konkordatu są... proboszczowie. Bo tylko im przybyło pracy i odpowiedzialności przy formalnościach związanych ze ślubami konkordatowymi.
Plankton gryzie
Okazało się jednak wkrótce, że wszyscy obywatele, którzy nie są proboszczami, nie mieli z powodu konkordatu żadnych problemów. Współpraca Rzeczpospolitej z Kościołem katolickim układa się dziś dobrze. Tak zresztą dzieje się w wielu państwach, gdzie konkordaty obowiązują. I prawie nikomu nie zależy, że-by ten spokój zburzyć. No, może za wyjątkiem Grzegorza Napieralskiego, przewodniczącego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ale SLD jest zagrożone zejściem między polityczny plankton. Napieralski walczy, żeby w ogóle weszło do następnego parlamentu. Próbuje więc zapewnić sobie w ten sposób w przyszłych wyborach głosy radykalnych antyklerykałów. Aż trudno więc dziś uwierzyć, że właśnie wokół tego dokumentu wybuchła taka awantura, że między jego podpisaniem a ratyfikacją musiało minąć aż pięć lat.
Ci podstępni katolicy
Podpisany został dokładnie 15 lat temu, 28 lipca 1993 roku. W imieniu państwa polskiego podpis pod konkordatem złożył Krzysztof Skubiszewski, minister spraw zagranicznych w rządzie Hanny Suchockiej. Watykan reprezentował nuncjusz Józef Kowalczyk. Po złożeniu podpisów na konferencji prasowej było jeszcze miło. Jednak w następnych dniach ukazały się gazety. I rozpętało się piekło. Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić, ale w 1993 roku wszystkie liczące się tytuły prasowe w Polsce drukowały publicystykę bardziej lub mniej lewicującą. Wyłamywał się z tego chóru tylko tygodnik „Spotkania”, ale w debacie nie wziął już udziału, bo jego francuski właściciel właśnie zdecydował o jego zamknięciu. Zbyt słabe były też wtedy media katolickie. Publicyści doszukiwali się więc podstępu katolików nawet w najbardziej zwyczajnie brzmiących zapisach konkordatu. W tekście zaczynającym się na pierwszej stronie tygodnika „Polityka” Stanisław Podemski grzmiał: „Bywa, że w umowie wszystko, co najważniejsze, lokuje się na szarym końcu. W art. 27 znajdujemy więc zapowiedź tyleż tajemniczą, co ogólną: »Sprawy wymagające nowych lub dodatkowych rozwiązań regulowane będą na drodze nowych umów lub uzgodnień«. O jakie dodatkowe, dalsze umowy tu chodzi?” – pytał dramatycznie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak