Najpierw ogromna radość spowodowana oczekiwaniem na dziecko. Potem diagnoza: rak. I słowa lekarzy brzmiące jak wyrok: aborcja i chemioterapia albo śmierć. Paola, Stefania i Tonia wybierają życie. Nie swoje. Dla ratowania nienarodzonego dziecka rezygnują z terapii. Oddają swoje życie za życie dzieci.
Heroiczne matki czy ignorantki? Ich decyzja dla wielu jest niezrozumiała. Najbliższa rodzina oskarżyła je o egoizm. Bo jaki sens ma osierocenie dopiero co narodzonego dziecka? W czasach, kiedy własne zdrowie staje się nadrzędną wartością, odmówienie leczenia trąci zacofaniem lub, co gorsza, religijnym fanatyzmem. Gdy aborcja staje się receptą przy diagnozie choćby tylko podejrzewającej jakąkolwiek chorobę u noszonego w łonie potomstwa, odrzucenie jej wydaje się przejawem ekstremizmu. Tak patrzy świat. Nie ma piękniejszej miłości niż ta, która każe oddać swoje życie za życie ukochanych osób. Także tych jeszcze nienarodzonych. Tylko w tym roku pierwszeństwo życiu dziecka dały we Włoszech trzy matki. A może lepiej – informacje o tych trzech przedostały się przez medialny zgiełk.
Chemia zabije mego syna
9 kwietnia odbył się pogrzeb 38-letniej Paoli Bredy. Tego samego dnia rok wcześniej trzymała do chrztu swego syna, Nicolę. – Wiele lat starała się o dzieci, dzięki wyrzeczeniom udało im się z mężem kupić dom. Mogłaby cieszyć się teraz szczęściem, a jej nie ma – drżącym ze wzruszenia głosem mówi jej mama Annamaria. Raka piersi zdiagnozowano, kiedy była w szóstym miesiącu ciąży. Lekarze postawili przed nią trudny wybór. Poddać się chemioterapii, która zagrażała życiu dziecka, zabić rozwijające się w łonie dziecko i zacząć się leczyć, lub wybrać nie gwarantującą niczego lżejszą terapię i urodzić dziecko. – Przybiegła do mnie ze łzami w oczach – mówi ks. Giuseppe Nadal, proboszcz parafii w Pieve di Soligno, do której należała Paola. – Z trudem wykrztusiła z siebie, że ma raka i że chemia zabije jej syna. Mówiła mi: „Pragnę tego dziecka, zawsze modliłam się o dar macierzyństwa, teraz Bóg mi je daje i ja nie zamierzam z niego zrezygnować” – wspomina.
Po ślubie przez dziewięć lat starali się z mężem o dziecko. Przeżyła dwa poronienia: w trzecim i piątym miesiącu ciąży. Kiedy wreszcie urodziła córeczkę Ilarię, promieniowała szczęściem. Rodzina była dla niej skarbem. – Aborcja by ją zabiła wcześniej niż rak. Macierzyństwo dawało jej siłę – mówi mąż Paoli Loris Amodei. – W przeciwieństwie do mnie nigdy nie miała żadnych wątpliwości, że słusznie wybrała. Urodził się! Jest zdrowy, waży 3,50. Położna z uśmiechem podała Paoli syna. Ściskając go w ramionach, oświadczyła, że teraz powróci do terapii. Jej walka trwała 17 miesięcy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska, dziennikarka Radia Watykańskiego