Warszawa. Minister Miller dwa razy poniżył mnie w obecności Rosjan – stwierdził polski przedstawiciel przy rosyjskiej komisji, badającej katastrofę smoleńską Edmund Klich.
O złej współpracy z Rosjanami i z polskim rządem, mówił on w Sejmie na posiedzeniu połączonych komisji sprawiedliwości i infrastruktury. Pierwszy przypadek miał miejsce, gdy minister Miller pojechał do Moskwy po zapisy czarnych skrzynek. Jak powiedział Klich, szef MSWiA zadzwonił do niego godzinę przed przekazaniem tych materiałów i stwierdził, że nie życzy sobie obecności przy tym polskiego akredytowanego. Drugi przypadek to wysłanie przez min. Millera do Moskwy w charakterze doradcy poprzednika Edmunda Klicha na stanowisku szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Stanisława Żurkowskiego, z którym Klich pozostaje w konflikcie.
E. Klich skarżył się też na brak fachowego wsparcia ze strony polskich prawników. Nie odczuł, by jego pracę wspierały zabiegi dyplomatyczne polskiego rządu, choć informacje o trudnościach były przesyłane do premiera Donalda Tuska za pośrednictwem szefa jego kancelarii ministra Tomasza Arabskiego. W odpowiedzi na tę informację posłowie przyjęli decyzję o zwróceniu się do Prokuratora Generalnego z wnioskiem o wyjaśnienie, czy nie doszło do działań na szkodę RP.
Minister Miller, komentując zarzut pod swoim adresem, powiedział: „Ja byłem gościem, a nie gospodarzem. To gospodarz (w tym wypadku: rosyjski rząd – przyp. JD) zaprasza uczestników spotkania”. Wygląda na to, że wewnątrzpolski konflikt odbije się na efekcie finalnym. Po pierwsze, dlatego że – jak mówi biblijna mądrość – nie może się ostać królestwo wewnętrznie podzielone. Po drugie, strona rosyjska nie była skora do ułatwienia pracy polskim specjalistom. Przeciwnie – w ocenie Edmunda Klicha, złamała ona prawo międzynarodowe, regulujące badanie katastrof. Nie przekazała bowiem Polsce ani wiarygodnych wyników oblotu testowego smoleńskich urządzeń lotniskowych, ani pełnej dokumentacji tamtejszego lotniska. O tym jednak wiadomo było już wcześniej.
Nowym elementem jest informacja o urządzeniu wykonującym zdjęcia ekranu radaru lotniska w Smoleńsku. Zgodnie z rosyjskim prawem, urządzenie takie musi działać podczas lądowania samolotu z VIP-ami na pokładzie. Smoleński kontroler zeznał, że aparat ten był sprawny. Tymczasem rosyjska komisja twierdzi, że urządzenie nie pracowało podczas lądowania polskiej maszyny prezydenckiej. Co więcej, inspekcja przeprowadzona 25 marca, a więc dwa tygodnie przed katastrofą, wykazała uchybienia w pracy tego aparatu. Nie wiadomo więc, czy w chwili lądowania urządzenie rzeczywiście pracowało, tylko Rosjanie nie chcą wydać Polsce zrobionych przez nie zdjęć, czy też może było ono niesprawne lub niewłączone, co byłoby pogwałceniem rosyjskiego prawa. Tak czy inaczej, można mówić o winie po stronie rosyjskiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Fakty i opinie - Jarosław Dudała