Turcja. W referendum przeprowadzonym 12 września 58 proc. Turków opowiedziało się za zmianami w konstytucji, obowiązującej od wojskowego zamachu stanu w 1980 r.
To sukces konserwatywnego rządu islamskiej partii AKP. Zdaniem premiera Recepa Tayyipa Erdogana, zreformowana konstytucja ograniczy wpływ armii na życie kraju oraz w większym stopniu będzie spełniać normy unijne, co może się stać przepustką dla Turcji do Unii Europejskiej.
Pozytywny sygnał wyszedł także z Brukseli: „Komisja Europejska jest przekonana, że nowa konstytucja będzie mocnym fundamentem dla rozwoju demokracji w laickiej Turcji zgodnie ze standardami europejskimi i warunkiem ewentualnego wejścia tego kraju do Unii Europejskiej” – powiedział unijny komisarz ds. rozszerzenia.
Co do tego można mieć jednak wątpliwości. Po pierwsze, słuszne ograniczenie władzy wojskowych niekoniecznie idzie w parze z uznaniem praw mniejszości – przede wszystkim Kurdów i chrześcijan. Po drugie, reformy w Turcji nie zmienią faktu, że nie jest to kraj europejski, a więc nie powinien być przyjęty do UE.
Paradoks sytuacji w Turcji polega na tym, że wojsko stoi na straży laickości państwa. Ale laickości radykalnej, sztucznie eliminującej religię ze sfery społecznej. Rządząca partia chce demokratyzacji i przywrócenia islamowi należnego mu miejsca. I niech tak będzie, skoro większość Turków tego chce. Tylko niech Bruksela zastanowi się nad konsekwencjami przyjęcia do UE potężnego kraju islamskiego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Fakty i opinie - Jacek Dziedzina