Polska. Premier Tusk zdecydował, że spotkanie europejskich przywódców z okazji rocznicy upadku komunizmu w Polsce odbędzie się nie w Gdańsku, lecz w Krakowie. W moim przekonaniu nie jest to decyzja dobra.
Nie wykorzystano bowiem wszystkich możliwości porozumienia się ze stoczniowcami, którzy wystąpili z wnioskiem o możliwość przeprowadzenia 4 czerwca demonstracji na placu Solidarności w Gdańsku. Premier z pewnością był wściekły z powodu burzliwego przebiegu demonstracji stoczniowców w Warszawie, podczas kongresu Europejskiej Partii Ludowej (EPP). Miało być miło i świątecznie, miało zaprocentować dla Platformy Obywatelskiej w kampanii wyborczej do europarlamentu, a wyszło kiepsko. W Europie komentowano głównie starcia demonstrantów z policją pod Pałacem Kultury.
Można było rozmawiać
Nie ma sensu obrażanie się na stoczniowców. Walczą o utrzymanie swych miejsc pracy. Choć szkoda, że tak gwałtownie nie protestowali, kiedy rząd Leszka Millera swymi skandalicznymi zaniedbaniami spowodował późniejsze problemy z pomocą publiczną dla przemysłu stoczniowego. Czy nam się to podoba, czy nie, zadymiarstwo, uliczny happening oraz gwałtowny nawet protest są częścią współczesnej obyczajowości politycznej. Wystarczy przypomnieć, jak wyglądał Londyn w czasie szczytu supermocarstw, pustoszony przez tysiące rozjuszonych alterglobalistów. Przy nich stoczniowcy to potulne owieczki, skłonne do gwałtowniejszych reakcji dopiero wtedy, gdy potraktowano ich pałkami i gazem. Nic zresztą nie wskazywało, że 4 czerwca pod gdańskimi krzyżami zamierzają powtórzyć warszawski scenariusz.
Znowu podzieleni
Miało być inaczej, a wyszło jak zwykle. Jedni będą świętować w Gdańsku z prezydentem Kaczyńskim, inni w Krakowie z premierem Tuskiem. Wybór Krakowa w ogóle nie ma sensu, gdyż z rocznicą obchodów czerwcowych wyborów królewski gród niewiele ma wspólnego. To Gdańsk był sercem „Solidarności”. W stoczni zbierali się kandydaci na posłów i senatorów z list Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. Tam zapadały najważniejsze decyzje tamtej wiosny. Oczywiście pamiętam, że kilka dni później odbędą się wybory do europaralmentu i każde z głównych ugrupowań chciałoby, aby obchody obalenia komunizmu były mocnym akordem w ich kampanii wyborczej. Szkoda jednak, że tak niewiele zrobiono, aby to było święto wspólne, a wydaje się, że było to możliwe.
Gdybyśmy byli tak podzieleni jak obecnie, w czerwcowych wyborach 1989 r. nie byłoby sukcesu list Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. Spór w debacie publicznej jest uprawniony, a czasem nawet konieczny. Naród jednak potrzebuje także wartości wspólnych, z którymi identyfikują się wszyscy. 20. rocznica czerwcowych wyborów byłaby znakomitą okazją do ugruntowania w świadomości innych, że bez „Solidarności” nie byłoby upadku komunizmu oraz zjednoczenia Europy. Niestety, zmarnowaliśmy kolejną szansę, a jak można ją było wykorzystać, zademonstrują nam jesienią Niemcy, gdy zjednoczeni staną pod Bramą Brandenburską, aby świętować rocznicę obalenia muru berlińskiego. Nie miejmy jednak wówczas do nikogo pretensji, że świat nie pamięta, że to w Polsce obalono komunizm.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski