Kontrowersyjny milioner założy partię w Polsce”; „Ikona eurosceptyków w Polsce”; „Wpływowy eurosceptyk był u Dziwisza”.
To tylko wybrane tytuły prasowe, którymi większość mediów opisywała wizyty Declana Ganleya w Polsce. To tzw. szufladki, czy – jak kto woli – wytrychy polityczne, wyraźnie określone i wspólne dla większości medialnych papug, nie zadających sobie wysiłku zrozumienia opisywanego zjawiska.
Część dziennikarzy stosuje owe wygodne szufladki, próbując zdyskredytować opisywaną postać. Żeby czasem, broń Boże, czytelnik nie spróbował samodzielnie wyrobić sobie opinii. Tak się już przyjęło, że krytyka traktatu lizbońskiego nazywa się eurosceptykiem i kontrowersyjną postacią. Tymczasem Ganley mówi wprost: Europie nie mogło zdarzyć się nic lepszego niż Unia Europejska. To Traktat z Lizbony jest, jego zdaniem, zaprzeczeniem ideałów, które legły u podstaw zjednoczonej Europy.
Problem polega jednak na tym, że na przykład w Polsce za Ganleyem rzeczywiście ciągną ludzie, których życiorysy polityczne niekoniecznie budzą sympatię. Nie dziwię się, że Marek Jurek, choć ideowo blisko mu do Ganleya, nie chce wchodzić w struktury jego partii, bo do tych samych szeregów chętnie dołączają aktywiści z Samoobrony. Nie dziwię się, że nie chce znaleźć się w towarzystwie Mateusza Piskorskiego czy Danuty Hojarskiej. Jeśli faktycznie armia Ganleya będzie składała się tylko z takich „wizjonerów”, będzie to niezły prezent dla przeciwników Irlandczyka.
Niestety, powszechnie uważa się, że można być albo za traktatem z Lizbony, albo eurooszołomem. Ganley próbował pokazać, że może być inaczej: to popieranie Lizbony jest antyeuropejskie. Dobrze, jeśli uda mu się stworzyć rozsądne i proeuropejskie (choć antylizbońskie) środowisko. Gorzej, jeśli – wbrew nie-mu samemu – przerodzi się to w radykalny ruch na rzecz wyjścia z Unii Europejskiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Komentarz - Jacek Dziedzina