W ciągu kilkunastu godzin z szeroko rozumianego rządu Borisa Johnsona odeszło 15 osób. Wśród nich wprawdzie tylko dwie były na szczeblu ministrów, ale skala rezygnacji jest na tyle duża, że brytyjski premier raczej nie utrzyma się na stanowisku.
Dla przyszłości Johnsona najistotniejsze są dwie pierwsze rezygnacje, które we wtorek późnym popołudniem w odstępie kilku minut złożyli minister zdrowia Sajid Javid i minister finansów Rishi Sunak.
Od tego czasu ich śladem poszły kolejne osoby, w tym dziewięcioro wiceministrów lub parlamentarnych podsekretarzy stanu, co jest niższym stanowiskiem wiceministerialnym, a ponadto zastępca prokuratora generalnego Anglii i Walii, wiceprzewodniczący Partii Konserwatywnej i dwóch specjalnych wysłanników handlowych.
Wśród osób, które złożyły rezygnację, w środę rano znaleźli się wiceministrowie edukacji Will Quince i Robin Walker oraz podsekretarz w ministerstwie transportu Laura Trott, a przed południem - sekretarz w ministerstwie finansów John Glen i podsekretarz w ministerstwie biznesu Felicity Buchan.
W ocenie brytyjskich mediów dalsze rezygnacje są nieuniknione, zwłaszcza że Johnsona czekają w środę jeszcze trzy trudne momenty - cotygodniowa sesja poselskich pytań w Izbie Gmin, oświadczenie, które od razu po niej ma złożyć Javid, oraz odbywające się co kilka miesięcy przesłuchanie premiera przed komisją łącznikową, którą tworzą szefowie wszystkich komisji w Izbie Gmin.
Na razie jednak większość pozostałych członków ścisłego gabinetu, czyli tych na szczeblu ministra, deklaruje lojalność wobec premiera.
Falę rezygnacji wywołała sprawa posła Chrisa Pinchera, byłego już zastępcy whipa, czyli osoby odpowiedzialnej za dyscyplinę w klubie poselskim, którego Johnson powołał na to stanowisko, a wcześniej na stanowisko wiceministra spraw zagranicznych, choć wiedział o kierowanych wobec niego zarzutach dotyczących molestowania seksualnego. Sprawę pogorszyły mało wiarygodne i, jak wszystko wskazuje, nieprawdziwe wyjaśnienia, które przez ostatnie kilka dni składał rzecznik premiera.