Wchodząc do synagogi, często czujemy się zagubieni jak w egipskich piramidach. A tak niewiele potrzeba, by poczuć się jak w odwiedzinach u starszego brata.
Sypie. Na zewnątrz trzaskający mróz. Na szczęście gdy wchodzimy do małej, przytulnej synagogi Remuh na krakowskim Kazimierzu, ciepło rozlewa się po ciele. Jest mroźny poranek 11 Tewet 5769 roku. To znaczy 7 stycznia 2009 roku. Wchodząc do katolickich świątyń, u mężczyzn obowiązuje zasada: czapki z głów. Tu odwrotnie. Nakrycie głowy jest obowiązkowe. No chyba że odwiedzimy bożnice w Tykocinie, Sejnach czy Włodawie. Od lat są nieczynne. Zmieniono je na muzea. Wybraliśmy synagogę Remuh nie dlatego, że wzniesiono ją już w 1553 roku. I nie dlatego, że ma niepowtarzalny klimat. Jest po prostu jedną z dwóch czynnych synagog na tętniącym życiem krakowskim Kazimierzu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
(obraz) |
Marcin Jakimowicz