Spodziewaliśmy się ciszy i dyscypliny jak w klasztorze, a tu hałas jak w każdej innej szkole. Tyle że postaci z dziennikami znikają nie za drzwiami pokoju nauczycielskiego, a za klauzurą.
Nieśmiało przekraczamy mur dawnego pałacu Lubomirskich, otoczonego parkiem. Ciszę panującą wokół klasycystycznej budowli przerywa szczekanie psa. No tak, teraz siostry już na pewno wiedzą, że przyjechaliśmy. Drzwi szkoły w Szymanowie otwierają się przed nami. Spoglądamy na drewniane obicia ścian w holu i starym refektarzu. Mamy wrażenie, jakbyśmy cofnęli się o 100 lat. – Klamki pochodzą z końca XIX wieku, nawet dziury w podłodze są oryginalne – uśmiecha się siostra Wawrzyna, dyrektor szkoły. Te mury widziały niejedno. W czasie wojny pod jednym dachem stacjonowali Niemcy, siostry prowadziły tajną szkołę i ukrywały żydowskie dziewczynki. Mieszkały tu też sieroty po żołnierzach AK. Gdy komuniści zlikwidowali 400 szkół katolickich, Szymanów ostał się jako jedna z nielicznych.
Zgromadzenie Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP istnieje od 150 lat i od samego początku w jego charyzmat wpisana jest praca nad wychowaniem młodego pokolenia polskich kobiet. Pierwsza placówka powstała w 1863 roku w Jazłowcu (obecna Ukraina). Szkoła w Szymanowie, która właśnie obchodzi 100 lat, to ostatnia fundacja założycielki zgromadzenia, bł. matki Marceliny Darowskiej.
Zbyt leniwa, by być zakonnicą
Porządny dzwonek to taki, który obsługuje się ręcznie. Trzeba dzwonić bardzo energicznie, żeby było słychać na wszystkich piętrach. Podziwiamy profesjonalizm uczennicy, która to robi – jej ręka porusza się z nieprawdopodobną szybkością. Z klas wysypują się dziewczyny w granatowych mundurkach z marynarskim kołnierzem. Pędzą w miejsce, gdzie na choinkowych gałązkach zawisły serca z piernika. – To taki nasz mikołajowy zwyczaj. Siostry pieką pierniki, a maturzystki zawieszają je, dodając cukierki i karteczki z życzeniami. Dla każdej uczennicy są inne życzenia – objaśnia siostra dyrektor. Dziewczyny szukają swoich serc, towarzyszą temu okrzyki i piski radości. Spodziewaliśmy się ciszy i dyscypliny jak w klasztorze, a tu hałas jak w każdej innej szkole. Tyle że postaci z dziennikami znikają nie za drzwiami pokoju nauczycielskiego, a za klauzurą.
– Ludzie, widząc mundurki, często pytają nas, z jakiego jesteśmy zakonu. Ewentualnie przypisują nas do domu dziecka albo marynarki wojennej – śmieje się Ewa Krajewska-Bakalarz, uczennica drugiej klasy liceum. – Ja bym się na zakonnicę nie nadawała, bo jestem zbyt leniwa – dodaje poważnie. Po kilkunastu miesiącach nauki wie już, że siostry wstają o piątej rano. Na co dzień obserwuje ich pracę w kuchni, pralni, ogrodzie. I to, co jej samej dotyczy najbardziej – pracę w szkole.
Kasia Garkowska z dumą nosi na piersi gwiazdę szeryfa. Jest „prezeską” szkoły, czyli przewodniczącą samorządu uczniowskiego. Ale przychodziła tu z dużymi oporami: – Miałam w głowie taki stereotyp siostry, która ciągle się modli i nic innego nie robi. Podobnie myślałam o uczennicach tej szkoły. Wydawało mi się, że chodzą niemal z aureolą nad głową. Przeszkadzało mi to, że nie ma tu chłopaków. Teraz widzę plusy tej sytuacji: między dziewczynami są bardzo silne więzi, lepiej się dogadujemy. To miejsce, do którego się wraca. Prawie codziennie szkołę odwiedzają jakieś absolwentki – mówi Kasia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski, zdjęcia Jakub Szymczuk