Jak zachować radość życia, gdy wokół otacza nas śmierć? Siostra Michaela Rak ze Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego jest założycielką i dyrektorką Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie. Każdego dnia pełni posługę przy osobach cierpiących i umierających. To świadectwo pełne miłości, miłosierdzia i ciepła.
Katarzyna Supeł-Zaboklicka: Ilekroć spotykam osoby, które posługują przy ciężko chorych osobach, które odchodzą z tego świata, to zastanawiam się, jak wygląda ich wieczór. Czy wieczorem na spokojnie są w stanie położyć się i odsunąć tak naprawdę te wszystkie zmartwienia dnia codziennego? Jak wygląda siostry wieczór?
Siostra Michaela Rak: Ciekawe pytanie. Według regulaminu zakonnego to mój wieczór powinien być wieczorem ciszy, odcięcia się, tak jak pani powiedziała. Ale mój wieczór, a nawet noc, to jest bardzo często czas, kiedy robię to, czego nie zdążyłam zrobić w ciągu dnia. Śmieję się, że u mnie doba ma o wiele więcej godzin niż 24.
Jak się to robi? Może to jest jakiś przepis dla nas wszystkich.
Powiem, ale proszę tego nie naśladować, bo efekty niosę w sobie, moje kości już nie wytrzymują. Zjadam pół czekolady i biorę się do pracy.
I ta doba już wtedy nie ma 24 godzin.
Tak i wieczór to jest godzina 23, a nawet 24, kiedy jeszcze muszę coś zrobić. Ale to nie jest codziennością. Są takie dni. A kiedy jest mój wieczór, to jest rzeczywiście podsumowanie tego, co było, tego co mnie jutro czeka, ale przede wszystkim jest to czas, kiedy jestem właśnie na kolanach przed Jezusem i odmawiam kompletę. „Dziękuję Ci za to, co się dokonało i przepraszam Cię, Panie Boże, że właśnie tu nie wytrzymałam. Tu emocje były za duże, tu za mało czasu miałam, tu mnie znowu ogrom jakichś wyzwań przygniótł”. I mój wieczór, czyli moja noc, to jest wołanie: „Panie Boże, dzięki Tobie, dla Ciebie i przez Ciebie. Jutro nie dam rady, więc jutro niech się spełni Twoja wola w moim życiu. I posyłaj mnie tam, gdzie Twoja wola chce, żebym była”.
Ale to posyłanie Jezusa w siostry wypadku jest niezwykle wymagające. Jest niezwykle trudne, ponieważ siostra jest dyrektorem hospicjum w Wilnie. To jest dom dla ludzi, którzy odchodzą z tego miejsca do lepszego. I w to wierzymy.
W to wierzymy i to jest faktem. Oni przechodzą z jednego miejsca w drugie miejsce. I to jest właśnie moje wyzwanie, gdzie jestem przekierowana w spełnianie woli Bożej. To każdy z nas niesie to wyzwanie, bo takim wyzwaniem będzie właśnie konkretny nowy dzień dla mamy, dla taty czy pracownika w tej czy w innej branży, w tej czy innej firmie. On po prostu podejmuje coś, co jest związane z jego życiem, z jego zawodem, z jego obowiązkami: rodzinnymi, zawodowymi. Ja bym powiedziała, że ja mam o wiele lżej, bo u mnie życie to nie jest tylko życie w przestrzeni rodziny czy wypełnienia zawodu. To jest moja tożsamość, moje zawsze bycie tu i teraz jako siostra, jako mama, jako babcia, jako ciocia, jako lekarz, jako osoba, do której się ktoś chce przytulić. Osoba, którą ktoś o pomoc prosi i zawsze jest na „tak”. Czyli to bycie na „tak” jest właśnie moją tożsamością. Bóg mnie posyła właśnie na ten moment, na tę chwilę, na to wyzwanie. I ja nie mogę powiedzieć „nie”, bo moje życie jest służbą.
Ale wtedy kiedy przychodzi taki moment, że siostra odkrywa swoje powołanie, to od razu siostra mówi „tak”?
Nie. Właśnie nie jest tak. Jest pytanie, co jest Jego wolą, a co jest moim pragnieniem. Nie chodzi o realizację tego, co jest moją mrzonką, co jest ulotne. Na przestrzeni lat dziecinnych i młodzieńczych to było poszukiwanie właśnie, żeby jednak w moim życiu było przekierowanie, że moje życie ma być służbą dla drugiego człowieka, który niesie w sobie obraz Pana Boga. Służę Bogu, wypełniam Jego wolę, dla Niego jestem Jego wzrokiem, Jego głosem, Jego rękami. Cóż Mnie może spotkać w życiu bardziej szlachetnego, bardziej nieprzemijającego? Ja się staję po prostu Jego świadkiem tu i teraz w każdym dniu. I ja jestem dlatego szczęśliwa, choć nieraz padam ze zmęczenia, choć nie wiem, co mam zrobić. Ale skoro mnie posyła, to też mi da odpowiedź. Ja nawet dzisiaj szukałam drogi, bo miałam tutaj wyznaczone miejsce na inne spotkanie, a nie znam Warszawy. Nie jestem siostrą współczesności, nie mam GPS. Mówię: „Panie Boże, Ty mnie na tę ulicę zaprowadź”. Jeżdżę i nagle patrzę: akurat ta ulica i ten numer domu, przy którym miałam to umówione spotkanie. Można powiedzieć, że to są bajki, ale to jest Duch Święty. Bóg działa i posyła właśnie tych ludzi, którzy mogą pomóc, żeby Jego wola się spełniła.
Zobacz więcej:
SalveNET