Sądziliśmy, iż największym zagrożeniem dla naszej cywilizacji jest wojna atomowa. Tymczasem kredyt hipoteczny może siać nie mniejsze spustoszenie
Choć kryzys huczy wkoło nas, choć pękają kolejne mydlane bańki nadmuchane za pomocą pieniędzy, których nigdy nie było, choć chmury się zbierają – rok akademicki i tak się rozpocznie. Giełdowe upadki są jak sztormy na oceanie: przychodzą i przemijają. Uniwersytet, niczym arka, unosi się i trwa. Niedawno byłem w Poznaniu, gdzie w rektorskim gabinecie można oglądać galerię portretów Ich Magnificencji. Tylko na dwóch przedstawieni są panowie w zwykłych garniturach, bez gronostajów, bereł i pierścieni: to rektorzy czasu okupacji niemieckiej, gdy uniwersytet działał tajnie, lecz działać nie przestawał.
W Poznaniu byłem z powodu kongresu młodych polskich matematyków, oczywiście nie jako młody jego uczestnik, ale życzliwy obserwator (choć matematyka jest starsza nawet od uniwersytetu, wobec jej wieku każdy jest młody). Od wielu lat zdumiewa mnie, że mimo wieloletniej złej prasy albo czarnego pijaru, jak się dzisiaj mówi, wciąż znajdują się dziewczęta i chłopcy chętni do rozwiązywania równań, wgłębiania się w problemy geometryczne i wyprowadzania wniosków jedynie ze znanych przesłanek.
Gdyby ich było trochę więcej, to może nie mówilibyśmy o nadchodzącej apokalipsie kryzysu, bo kto umie liczyć, to się zorientuje, że rozdając pieniądze bez pokrycia, znajdzie się w kłopotach – a to zasadniczo jest główną przyczyną bankowych zawirowań. Pomyśleć, że jeszcze niedawno sądziliśmy, iż największym zagrożeniem dla naszej cywilizacji jest wojna atomowa. Tymczasem stary, konwencjonalny kredyt hipoteczny może siać nie mniejsze spustoszenie, niszcząc co prawda ludzi, ale pozostawiając nietknięte budynki (szkoda, że warte trochę mniej, niż się wydawało bankom użyczającym kredytów).
Zawsze, patrząc na młode pokolenie, człowiek ma nadzieję, że zapał i entuzjazm pozwolą pokonać zniechęcenie i bezradność dorosłych. Szkoda, że ten zapał dość szybko przechodzi. Przeciętna Polka i przeciętny Polak żyją coraz dłużej, szkoda, żeby oznaczało to coraz więcej lat zgorzknienia i bezsilności. Jednym ze sposobów na podtrzymanie optymizmu i energii jest wydłużenie okresu nauki. Choć akurat nie tak, jak proponuje resort edukacji: mnie nie przekonują argumenty za skracaniem dzieciństwa i posyłaniem sześciolatków do szkoły. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, żeby uczyli się dorośli, a nawet bardzo dorośli. Choćby po to, aby rozumieć, że dzisiejsze kryzysy to nic wyjątkowego – ludzkość, podobnie jak matematyk wspomniany w Poznaniu przez wiceministra edukacji, przeważnie zajmuje się popełnianiem błędów. Oraz ich naprawianiem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim