Bohaterska obrona Jasnej Góry przed potopem szwedzkim to bujda na resorach – informuje wielkim drukiem Cezary Gmyz w przedostatnim numerze „Wprost”.
Niektórzy publicyści uwielbiają być przeciw, obojętnie czego sprzeciw dotyczy. Dobrze, żeby to było coś powszechnie uznanego. A jeszcze lepiej świętego. Teraz nadarzyła się wybitna gratka, bo Jasna Góra obchodzi 350-lecie obrony w czasach potopu. Co prawda świadectwa historyczne niezbicie potwierdzają zarówno fakt oblężenia, jak i kolosalne znaczenie odstąpienia Szwedów dla losów wojny, ale kto chce, wszystko potrafi zakwestionować. Cezary Gmyz najwyraźniej chce. Skądś dowiedział się, że pod Jasną Górą była tylko garstka Niemców i Polaków. Szweda „ani jednego”. Musi to być prawda, bo pan redaktor napisał, że tak było „według wszelkiego prawdopodobieństwa”. Skoro zatem to prawdopodobieństwo takie „wszelkie”, to na historyczne przekazy nie ma co liczyć. Zwłaszcza nie ma co wierzyć pamiętnikowi przeora Jasnej Góry, bo Augustyn Kordecki nie miał przecież tego dystansu, jaki ma Cezary Gmyz.
Pan redaktor zresztą odkrył przeorskie fałszerstwo, bo pierwsze wydanie pamiętnika Kordeckiego jest datowane na 1655 rok. Ponieważ oblężenie zakończyło się w ostatnich dniach tego roku, więc – wnioskuje publicysta – książka nie mogła zostać wydrukowana jeszcze tego roku. Tylko co z tego? Data zwinięcia oblężenia była wszystkim znana, każdy więc rozumiał, że data 1655 dotyczy czasu, gdy pamiętnik powstawał, a nie chwili wydrukowania. Każdy – z wyjątkiem autora artykułu we „Wprost”. Pan Gmyz jako jedyny nie dał się zwieść.
Zwietrzył nawet całkiem świeży spisek paulinów. „Obchody 350-lecia obrony Jasnej Góry i wielka inscenizacja bitwy w tym roku odbyły się już 11 września. Dlaczego? Tego nikt nie potrafi wytłumaczyć” – pisze we „Wprost”. A wystarczyło zapytać organizatorów. Pan Gmyz dowiedziałby się wtedy, że widowisko zorganizowano we wrześniu, bo to znacznie lepsza pora dla imprez plenerowych niż deszczowy listopad czy zimny grudzień. Miało być w sierpniu, ale wtedy jest wysyp pielgrzymek, więc nie dało się rozłożyć scenografii. Pan redaktor pytać jednak o to nie mógł, bo spiskowy wniosek by mu się nie zgadzał, a brzmi on tak: „Fałszowanie dat służyło jedynie podkreśleniu rzekomego długotrwałego oblężenia”. Później redaktor przytacza fragment odnalezionego w Szwecji listu przeora do generała Millera. Kordecki wyraża tam szacunek i oddanie wobec króla szwedzkiego.
Rewelacja ta jest jednak mocno odgrzana, bo ma jakieś sto lat. Na jej podstawie już dawno próbowano okrzyknąć Kordeckiego zdrajcą. Łatwo tak krzyczeć, gdy nie uwzględni się innych listów, zwłaszcza pisanych przez wodza oblegających do klasztoru. Wynika z nich, że Kordecki był znakomitym dyplomatą, który zwodził oblegających gładkimi słowami. W końcu sam Miller napisał poirytowany: „Wasze listy przynoszą nam zwyczajnie czczy dym (...). Z tych powstaje zwłoka, a w zwłoce pokazuje się upór, z którym królowi posłuszeństwa odmawiacie”. Żeby dobić nazbyt pobożnego czytelnika, pan Gmyz rzuca mu w twarz straszną prawdę: Cudownego Obrazu w czasie oblężenia w klasztorze nie było!
Fakt, tylko że to żadna tajemnica. Wywiózł go na Śląsk prowincjał paulinów wbrew zdaniu Kordeckiego, bo nie bardzo wierzył w powodzenie obrony. Gdyby czytał „Wprost”, toby się dowiedział, że nie było się czego bać. Obrońcy też stracili na nieznajomości tego tekstu, bo wiedzieliby, że wojsko, które widzą pod murami, to wymysł przeora i nie próbowaliby się poddać. Przeor też by zyskał, bo nie musiałby obrońcom podnosić żołdu. W końcu i Szwedzi by skorzystali, bo gdyby wiedzieli, że ich tam nie ma, toby się tam w ogóle nie fatygowali.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak