Polska bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje dziś prawicy chrześcijańskiej i konserwatywnej.
Choć w pierwszej turze wyborów byłem kontrkandydatem zarówno Bronisława Komorowskiego, jak i Jarosława Kaczyńskiego, a od 20 czerwca udzielałem czynnego poparcia Jarosławowi Kaczyńskiemu (m.in. w „Gościu Niedzielnym”, w radiowej Trójce, w TVN, TVP Info, TVN i w Radio eM) – na drugą turę patrzyłem ze spokojem, choć bez złudzeń. Mieliśmy dwóch kandydatów wywodzących się z niepodległościowej opozycji, którzy z Polską przeszli drogę do niepodległości. Wybrany został (wbrew mojemu głosowi) Bronisław Komorowski. Jednocześnie obu głównym kandydatom – jeszcze miesiąc temu, na tych łamach – zarzucałem odpowiedzialność za to, iż „nie mamy rządu i opozycji, które chciałyby czynnie wspierać wartości cywilizacji chrześcijańskiej”.
Choć bowiem nasi biskupi dwa dni przed pierwszą turą wyborów otwarcie wezwali „w kontekście wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu (…) do obrony obecności znaku zbawienia – krzyża – w przestrzeni publicznej w krajach Europy” – apel ten pozostał bez żadnego praktycznego echa. Nie tylko rząd Tuska nie stanął po stronie krzyża i broniących go państw Unii Europejskiej (Włoch, Litwy, Rumunii, Grecji i innych), ale również kandydaci drugiej tury (a każdy z nich mógł już mówić w imieniu połowy opinii publicznej) nie zażądali tego nawet wtedy, gdy w debacie telewizyjnej padło pytanie o obecność znaków wiary w życiu publicznym: ani Bronisław Komorowski, jako wykonujący obowiązki prezydenta, ani Jarosław Kaczyński – jako lider opozycji. Do tej pory nie wiadomo, jak interpretować ich milczenie – jako unik czy jako lekceważenie? Czy uznali sprawę za „kontrowersyjną”, czy za nieistotną? Niezależnie od ich taktyki Polska straciła znakomitą okazję współpracy z innymi państwami Unii
na rzecz budowy silnej opinii chrześcijańskiej w Europie, opinii wspierającej i chroniącej nasz kraj.
Wyniki pierwszej tury utwierdziły mnie w przekonaniu (które wyraziłem w tym miejscu dwa tygodnie przed pierwszą turą), że na wiele tygodni przed 20 czerwca był „już rozstrzygnięty wybór dwóch kandydatów, którzy wystąpią w drugiej rundzie” i że „głosy na nich oddane w pierwszej turze niczego nie zmieniają”. Obaj mieli zbyt małe poparcie, by wygrać w pierwszej, dostatecznie duże, by wejść do drugiej tury bez „głosów pragmatycznych”, oddawanych z obawy, żeby „nie były stracone”. Widać to było gołym okiem w badaniach opinii społecznej. Potwierdziło się i to, że pierwsza tura wyborów była „jak przedostatni mecz na mistrzostwach świata – starciem o trzecie miejsce”, co w życiu publicznym zdominowanym przez dwie partie „ma i będzie miało znaczenie najzupełniej zasadnicze. To ta trzecia siła będzie wpływać na kształt koalicji rządowych, kontrolować politykę rządu – albo będzie kontrolować porozumienia i współpracę dominujących partii.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marek Jurek, historyk, przewodniczący Prawicy Rzeczypospolitej, były marszałek Sejmu