Trudno dać pociechę ludziom, gdy brakuje wiary w życie przyszłe.
Przychodzimy, odchodzimy, leciuteńko na paluszkach – śpiewano dawniej w krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Nasze życie jest nieustannym witaniem nowo narodzonych i żegnaniem umierających. Odchodzących nie zawsze cicho, czasem w wypadku samochodowym, czasem w bolesnej chorobie, czasem w wybuchu metanu lub węglowego pyłu. Cóż możemy sobie powiedzieć my, którzyśmy jeszcze zostali? Że każdego z nas czeka śmierć, że każdy musi się pogodzić ze stratą najbliższych, że każdy już przez to przeszedł? Marna pociecha. Zmarli jej zresztą nie potrzebują. Potrzebują jej żyjący, ci, którzy nagle stracili męża, syna, ojca, brata… Na pewno potrzebują realnego, a nie tylko deklarowanego, wsparcia materialnego, bo ich życie stało się nagle znacznie trudniejsze. Ale potrzebują także otuchy i nadziei.
Jak pocieszyć?
Więc co ma im powiedzieć ktoś obcy, tym bardziej ktoś niejako zawodowo zajmujący się cudzymi sprawami, działający publicznie, a więc w dziedzinie, w której tak trudno odróżnić prawdziwie ludzkie uczucia od troski o popularność? Jest więc współczucie oficjalne, urzędowe, niewątpliwie potrzebne, gdyż organizujące życie zbiorowe wedug zasad i wartości. Żałoba narodowa po tragedii w kopalni „Halemba” miała właśnie taki wymiar. Ale potrzeba też współczucia prywatnego, wynikającego z dogłębnego zrozumienia uczuć kogoś innego.
Każdy bowiem tak samo cierpi po stracie najbliższych. Można sobie ten ból wyobrazić, bo pamiętamy, co czuliśmy, gdy odeszli nasza własna matka lub ojciec, dziadkowie czy – co chyba najboleśniejsze – córka lub syn. Pamiętamy ten straszny szok i uczucie, że już tej osoby nie zobaczymy, nie usłyszymy, że z nią nie porozmawiamy. To prywatne współczucie budzi się w nas niezbyt często, tak jesteśmy zajęci swoimi sprawami, tak znieczuleni przez medialny zalew informacji o różnych wypadkach i nie- szczęściach. Ale bez tego współczucia stajemy się sami mniej ludzcy.
Na szczęście, choć nie jesteśmy zbyt dobrym społeczeństwem, choć na co dzień rzadko potrafimy być dla siebie dobrzy, tej solidarności w cierpieniu nie brakuje nam w chwilach wyjątkowo poruszających, takich jak katastrofa hali w Katowicach czy też niedawna tragedia na „Halembie”. Ludzie garną się wtedy na miejsce wypadku, zapalają świeczki, modlą się, wspominają zmarłych i szukają słów, którymi mogliby pocieszyć rodziny. Słowa te przychodzą trudno, bo czym jest słowo wobec odejścia człowieka? Kiedy nagle zmarł syn mojego kolegi, szukałem niedawno takich słów, i jedyne, co mi przychodziło do głowy, to straszna myśl, co bym sam czuł na jego miejscu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego