Nie jest niczyją zasługą, że żyje długo, ale jest winą niedostrzeganie znaków, jakie spotkał na swej drodze.
Nieubłagany kalendarz przypomniał mi, że 19 lutego kończę 84 lata. Niespecjalnie ważne to urodziny, bo „nieokrągłe”, ale im się jest starszym, tym bardziej tego typu dni w kalendarzu skłaniają do pomyślenia o przeszłości. W tym i o ludziach, którym zawdzięcza się, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Nie jest przecież niczyją zasługą, że żyje dość długo, ale jest niewątpliwie winą niedostrzeganie znaków, jakie spotkał na swej drodze. Sam zbyt mało oddawałem się refleksji w młodości. Nie brakowało wielu poważnych kłopotów: 19 lat ukończyłem w obozie Auschwitz I, z kolei 25, 26, 28, 29, 30, 31, 32 – w komunistycznych więzieniach, a do szczególnie ważnych urodzin zaliczam te, które przyszło mi obchodzić z przyjaciółmi w ośrodku internowania w Jaworzu koło Drawska Pomorskiego. Tam skończyłem lat 60.
Jeżeli mogę dopatrzyć się jakiejś ciągłości j konsekwencji w tym, co mnie w życiu obchodziło, czego chciałem i dlaczego chciałem, to pierwsza wdzięczna myśl biegnie do trzech księży, którzy odegrali w moim (zresztą nie tylko w moim) życiu szczególnie ważną rolę.
Nauczyciel na ołtarzach
Pierwszym z nich był ksiądz Julian Chrościcki (1892–1973), prefekt w Gimnazjum im. św. Stanisława Kostki, które mieściło się w Warszawie przy ul. Traugutta 1. Nasze gimnazjum nie było szkołą wyznaniową, ale działało pod patronatem Kościoła. Większość uczniów pochodziła z rodzin ziemiańskich albo inteligencji miejskiej, ale wielu naszych kolegów było synami robotników i chłopów, uczęszczającymi do gimnazjum ze względu na rozległy i rozsądny system stypendialny. Ksiądz Chrościcki przygotowywał naszą klasę w roku szkolnym 1930/1931 do Pierwszej Komunii Świętej, do której przystąpiliśmy w 1931 roku w pokarmelickim kościele św. Józefa na Krakowskim Przedmieściu. Chodziliśmy tam w każdą niedzielę ze sztandarem naszego gimnazjum na obowiązkową Mszę szkolną. Uważaliśmy to za oczywiste. Ksiądz Chrościcki uczył mnie religii do 14. roku życia.
Potem – w ramach kursu historii Kościoła – stać się miałem uczniem dyrektora naszej szkoły, ks. Romana Archutowskiego (1882–1943). Pamiętam jego ogromną życzliwość i wnikliwe zainteresowanie, gdy odwiedził mnie w domu, chorującego po zwolnieniu z Auschwitz w kwietniu 1941 roku. Gestapo aresztowało go we wrześniu 1942 r. Został poddany brutalnemu śledztwu, ale po miesiącu zwolniony, znów aresztowany i osadzony na Pawiaku w nocy z 10 na 11 listopada 1942 roku. „Przebaczał prześladowcom, współwięźniów otaczał szczególną opieką duchową, nauczał prawd wiary, pocieszał i spowiadał. Dla Niemców najcięższym przestępstwem księdza Romana była pomoc, jakiej udzielał Żydom (...) Współtowarzysze niewoli budowali się jego niezłomną postawą i miłością nieprzyjaciół”. Zesłany do obozu koncentracyjnego na Majdanku 25 marca 1943 roku, zmarł tam w Niedzielę Palmową 18 kwietnia 1943 r.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Władysław Bartoszewski, historyk, były minister spraw zagranicznych