Ja bym dzisiaj szczurowi krzywdy nie zrobiła. W karcerze szczury to byli moi przyjaciele. Ja z nimi rozmawiałam – mówi pani Kazia. Jej twarz patrzy dziś z billboardów w ośmiu miastach. Ta skromnie żyjąca staruszka poniosła dla Polski niewyobrażalne cierpienia.
Kazimiera Jakoweńko nosiła panieńskie nazwisko Kamińska. Urodziła się 87 lat temu pod Równem na Wołyniu. Jej tata Dionizy wieczorami wołał swoje dzieci i opowiadał im o czasach, kiedy Polski nie było, bo rozszarpali ją zaborcy. O wspaniałym „Komendancie” – bo Dionizy był legionistą Piłsudskiego. Wspominał, jak w Legionach spał zmarznięty na ziemi, potwornie zmęczony. Mówił, jak trzeba szanować swój kraj i o niego walczyć. – Tak mnie to fascynowało, że kiedy rodzice pojechali na zakupy do miasta, bawiłam się w „Komendanta” – wspomina. – Moi bracia mieli kije zamiast karabinów i wykonywali moje „baczność”, „spocznij”... Ale najmłodszy 4-letni Józio nie słuchał rozkazów, więc zamknęłam go w areszcie, czyli w klatce od królików. Rodzice nie byli zachwyceni – śmieje się dzisiaj pani Kazia.
Trzech kawalerów Kazi
Kazia wyrosła na wysoką szatynkę. Przed wojną zdała maturę. W 1945 roku dostała pracę przedszkolanki w Biskupicach koło Lublina. – Poznałam tam moich rówieśników, którzy twierdzili, że organizują młodzieżowe potańcówki. Oni przedstawili mnie trochę starszemu panu. Dziwiłam się, dlaczego mnie tak wypytują, jak jestem usposobiona do mojej ojczyzny, i o moją rodzinę. Długo mnie badali, a w końcu powiedzieli: „My walczymy za Polskę” – wspomina.
To była podziemna organizacja Wolność i Niezawisłość (WiN). Kazia złożyła przysięgę. „Przysięgam być wierną ojczyźnie mojej Rzeczpospolitej Polskiej! Stać nieugięcie na straży jej honoru!” – powiedziała dobitnie. – „O wyzwolenie jej z niewoli będę walczyć do ostatniego tchu w piersiach!” – dodała. Do roty przysięgi dodany był dopisek: „Twoim obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku, zwycięstwo będzie Twoją nagrodą. Zdrada będzie karana śmiercią”. – Kiedy później aresztowali mnie komuniści, to także dlatego nie mogłam zacząć sypać. Bo gdybym zdradziła, to śmierć i tak czekałaby mnie za bramą więzienia – mówi dzisiaj pani Kazimiera.
Przeszła szkolenie i została łączniczką. Wkrótce zamieszkała z rodziną we wsi Strzelniki pod Brzegiem. Zaczęła wtedy wozić meldunki między Opolem a Krakowem. – To były takie malutkie zwitki papieru. Nie wiedziałam, co w nich było. Także dla własnego bezpieczeństwa, żeby tego nie wyśpiewać, jeśli wpadnę w ręce komunistów – wspomina.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak