Wydarzenia w Budapeszcie pokazują, że społeczeństwa nie można okłamywać bezkarnie. To bunt nie tyle ludzi biednych, co pogardzanych i lekceważonych.
Wydarzenia w Budapeszcie pokazują, że społeczeństwa nie można okłamywać bezkarnie. To bunt nie tyle ludzi biednych, co pogardzanych i lekceważonych. Przed trzema tygodniami byłem w Budapeszcie. Nic nie zapowiadało wówczas, że po huraganie, który w ciągu kilkudziesięciu minut zniszczył centrum stolicy Węgier, miasto czeka nowy kataklizm. Tym razem jednak nie wywołały go burze i nawałnice, lecz kilka minut nagrania przemówienia premiera Ferenca Gyurcsányego.
Wczoraj aparatczyk, dzisiaj milioner
W kwietniu br. Węgierska Partia Socjalistyczna wraz z liberałami po raz drugi pokonała prawicowy Węgierski Związek Obywatelski – Fidesz, który chociaż regularnie otrzymuje największą liczbę głosów, nie ma partnera do stworzenia większości parlamentarnej. I nadal rządzą socjaliści, czyli przekształcona po 1989 r. dawna partia komunistyczna.
Lider socjalistów, premier Ferenc Gyurcsány, może uchodzić za symbol tej zakończonej sukcesem transformacji. Pochodzący z ubogiej rodziny student pedagogiki w 1984 r. wstąpił do Związku Młodzieży Komunistycznej, którego został jednym z przywódców. Z polityki wycofał się po 1989 roku i zajął się handlem, m.in. operacjami na rynku rosyjskim. Przyniosło mu to spore dochody, które zainwestował w firmę „Altus”. Firma odgrywała ważną rolę w przejmowaniu upadających przedsiębiorstw państwowych. Potrafił się także dobrze ożenić, biorąc sobie za towarzyszkę życia wnuczkę Antala Apro, członka Biura Politycznego, który w czasach Kadara nadzorował tajną policję polityczną.
Wszystko razem spowodowało, że kiedy węgierscy socjaliści poszukiwali nowego lidera., wybór w 2004 r. padł na młodego biznesmena, wówczas już milionera, jednego z najbogatszych Węgrów. Gładki, na luzie, potrafiący się zaprezentować oraz dobrze znający język angielski Gyurcsány zyskał szybko popularność nie tylko na Węgrzech, ale także w środowiskach międzynarodowej lewicy. Wspierał go zwłaszcza premier brytyjski Tonny Blair. Jego głównym rywalem był dynamiczny lider Fideszu i były premier Victor Orbán.
To na jego wiece przychodziły dziesiątki tysięcy Węgrów, on wprowadził Węgry do Unii Europejskiej i umocnił więzi z NATO. W osobie Gyurcsányego otrzymał wymagającego rywala. Ich starcie w czasie wiosennej kampanii wyborczej było niezwykle ostre i spolaryzowało węgierskie społeczeństwo. O włos wygrali socjaliści, którzy jednak po kilku tygodniach zupełnie zrezygnowali z przedwyborczych obietnic. Oświadczyli, że z powodu dziury budżetowej konieczna jest seria drastycznych podwyżek cen energii, wielu usług oraz wzrost podatków. Opinia publiczna przyjęła ten program z oburzeniem, Fidesz zapowiadał protesty. Nic jednak nie wróżyło kataklizmu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski