Mni si wydaji, że to jakaś wola Boska, że tak zwariowałem na punkcie piłki – mawiał Kazimierz Górski. Legendarny trener zmarł23 maja w Warszawie.
Był królem polskiej piłki. Zaprowadził nasz futbol na szczyt. Jego „orły” zdobyły olimpijskie złoto i srebro i zajęły trzecie miejsce w mistrzostwach świata. Górski pokazał, jak wiele da się zdobyć pracą, konsekwencją i... zwykłą skromnością. Przez ostatnie lata chorował na raka. – Myśleliśmy, że i ten mecz wygra – opowiada Jan Tomaszewski. – Niestety. Grał tak jak pozwalał przeciwnik...
Ta ni ma jak Lwów
Urodził się w 1921 roku we Lwowie. – Pochodzę z bardzo religijnej, katolickiej rodziny. W kościele św. Elżbiety zostałem ochrzczony, tam też przyjąłem Pierwszą Komunię i byłem bierzmowany – opowiadał z rozrzewnieniem, które towarzyszyło mu zawsze, gdy wspominał Kresy. Tu zaczął grać w piłkę. Był napastnikiem lwowskich: RKS-u, Spartaka i Dynama.
Podczas okupacji pracował po 11 godzin dziennie w warsztatach kolejowych. – Zapowiadałem się na zdolnego szachistę. Wróżono mi wielką karierę. Dobrze grałem, ale nie mogłem wytrzymać, gdy długo siedziałem przy stole. Rozpierała mnie energia i ciągnęło na boisko. Może to jakaś wola Boska, że tak zwariowałem na punkcie piłki? – śmiał się po latach. W 1944 roku zgłosił się do wojska i dotarł aż do stolicy. Tu został do końca życia. Do 1953 roku był piłkarzem Legii. Na boisku koledzy wołali na niego „Sarenka”.
Po zakończeniu kariery zawodnika, Górski zajął się pracą szkoleniową. Prowadził warszawski Marymont i Gwardię oraz Lubliniankę. W latach pięćdziesiątych zajmował się szkoleniem kadry juniorów, a pod koniec lat sześćdziesiątych pracował z reprezentacją do lat 23, z którą osiągnął spore sukcesy. To z tej drużyny wywodzili się późniejsi medaliści igrzysk olimpijskich (1972) i mistrzostw świata (1974).
Postrach Brazylijczyków
W 1971 roku, rok przed olimpiadą, Górski został trenerem pierwszej reprezentacji Polski. Debiutował w Lozannie spotkaniem ze Szwajcarią. Polacy wygrali 4:2. Na igrzyskach w Monachium jego drużyna sięgnęła po najważniejsze w historii polskiego futbolu laury – złoty medal olimpijski. Dwa lata później wywalczyła trzecie miejsce w finałach mistrzostw świata w Niemczech. By się na nie dostać, Polacy musieli wyeliminować Anglików. Udało się. Remis na Wembley w 1973 roku otworzył piłkarzom znad Wisły drogę do wielkiej kariery. Do dziś oglądając telewizyjną relację z „jaskini lwa”, po plecach chodzą ciarki. Rok później na niemieckich stadionach zespół stał się największą niespodzianką mundialu. W walce o srebro podopieczni Górskiego wygrali 1:0 z samą Brazylią, a Grzegorz Lato z siedmioma bramkami został królem strzelców mistrzostw. – Nikt nie dawał nam najmniejszej szansy walki o medal. Pytano, po co tam jadę, szkoda pieniędzy. A jednak zawodnicy pokazali, co potrafią, co jest dla nich ważne – cieszył się Górski. Świetne wyniki osiągał m.in. przez znakomitą atmosferę w zespole.
Po dwóch latach przyszedł kolejny sukces – srebrny medal igrzysk w Montrealu. Zespół Górskiego rozegrał w ciągu pięciu lat 73 oficjalne mecze. Aż 45 wygrał, 12 zremisował, a przegrał zaledwie 16. Uciekłem ze szpitala – Czego Panu życzyć na 85. urodziny? – pytali w marcu dziennikarze. – Ja wim? Zdrowia? Zdrowie już było. Chyba słońca. Siedzę w tych czterech ścianach, oglądam telewizję, czytam gazety. I nawet na mecz nie mogę pójść. Sam jak w klatce – żalił się trener. Od roku mieszkał sam. Po sześćdziesięciu latach małżeństwa zmarła jego ukochana żona – Maria. Kilkadziesiąt lat spędzili w małym warszawskim mieszkaniu, gdzie wiedli bardzo skromne życie. Zdziwił się ten, kto oczekiwał po „trenerze tysiąclecia” przepychu. Gdy pani Maria poskarżyła się, że w pierwszym lokum, jakie dostali od Legii, przecieka dach i woda zalewa łóżko, pan Kazimierz przesunął je w inny kąt. Nie robił awantur, nie krzyczał: należy mi się!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz