Jedni wyrywają z niej słowa jak włosy z głowy ofiary, by ukręcić z nich bicz na przeciwnika. Inni zamieniają tętniące w niej życie na instrukcję dobrych obyczajów. Owszem, są i tacy, którzy ją znają, rozumieją i kochają, poddając się jej prowadzeniu. Niestety, w Kościele wciąż jest ich jeszcze zbyt mało.
02.05.2022 08:00 GOSC.PL
Pewien dopiero co suspendowany ksiądz, który jest właśnie w procesie wyprowadzania samego siebie i swej wspólnoty z Kościoła katolickiego, regularnie powtarza te słowa, uzasadniając nimi nieposłuszeństwo wobec decyzji swojego biskupa i rozstrzygnięć Watykanu: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5, 29). Pomija oczywiście fakt, że czym innym jest słuchanie przez papieża i apostołów (wszak to słowa św. Piotra) przedstawicieli sanhedrynu – ciała nie wchodzącego w skład eklezjalnej wspólnoty – a czym innym słuchanie w Kościele decyzji przełożonych i posłuszeństwo kościelnej dyscyplinie.
Takich przykładów wyrywania z kontekstu słów Pisma Świętego i manipulowania nimi w celu samousprawiedliwienia lub uzasadnienia z góry założonej tezy jest oczywiście wiele – nie tylko zresztą w narracjach jednego czy drugiego zbuntowanego księdza. To również, niestety, metoda postępowania wielu chrześcijan, którzy w dyskusjach, polemikach czy sporach w taki właśnie sposób wykorzystują słowa Pisma Świętego – przeciw bliźniemu, z agresją, wrogością, jako narzędzie w walce. Oczywiście, zawsze cierpi na tym człowiek – zarówno agresor, jak i ofiara. To jednak nie wszystko. W jakimś metaforycznym sensie cierpi również słowo Boże.
Istnieje jednak jeszcze inne szkodliwe podejście do Pisma Świętego – być może nawet bardziej rozpowszechnione – polegające na systematycznym odrywaniu biblijnego przesłania od kontekstu modlitwy i ewangelizacji. Co to znaczy? Otóż już na przełomie IV i V wieku Pseudo-Makary Egipski pouczał, że „właściwie spełnione dzieło modlitwy i posługi słowa znaczy więcej od wszelkiej cnoty i przykazania" [Pseudo-Makary Egipski, „Filokalia”]. I nie chodzi tylko o posługę prezbiterów, ale o nas chrześcijan w ogóle; o to, jak rozumiemy i przeżywamy miejsce i rolę Pisma Świętego w naszym życiu. Niestety, słowa Pseudo-Makarego, odniesione do współczesnych realiów, bardziej niż to, co jest, pokazują, czego nam wciąż jeszcze w polskim Kościele brakuje. Dlaczego? Ponieważ my właśnie wolimy dziś często raczej moralizować niż ewangelizować; uprawiać apologię cnót niż wprowadzać w styl życia uczniów Chrystusa. Owszem, w Kościele pada wiele słów o dobroci Boga, wciąż jednak teoria niedostatecznie przekłada się na praktyczną postawę dziecięcej ufności i na umiejętność przebywania w Bożej obecności. W Kościele zachęca się do modlitwy albo piętnuje jej brak, ale ciągle uderza deficyt żywej szkoły modlitwy. Mimo wielowiekowej i przebogatej tradycji duchowej – poza wąskimi i wciąż jeszcze nielicznymi środowiskami – brakuje uczenia tego, jak się autentycznie modlić. To w sposób oczywisty przekłada się na styl i kształt relacji z Bogiem, a także na priorytety przepowiadania – na to, co jako chrześcijanie głosimy.
Efekty widać gołym okiem. Kerygmat wyparliśmy pouczeniami na temat obyczajowej poprawności, a z Ewangelii zrobiliśmy podręcznik etyki; podobnie z jej głoszenia – wykład moralności, zamiast przepowiadania o zbawczej, miłującej bliskości Boga. Nie dziwmy się więc, że wielu ludzi odrzuca Ewangelię zmienioną w prawny kodeks i Kościół przekształcony w ich mniemaniu w opresyjną, rozliczającą z błędów i niedomagań instytucję, skoro nie odkryli w Słowie Bożym dobrej nowiny a w eklezjalnej wspólnocie żywej obecności Boga. Oczywiście że etyka, moralność, obyczaje i prawo są w Kościele ważne. Tracą jednak sens bez Jezusa. A my wciąż nie potrafimy dostatecznie Go pokazać i do Niego przyprowadzić. Dlaczego? Bo nasze chrześcijaństwo, zamiast być wydarzeniem wiary, staje się często religijnością zaklętą w pobożny rytualizm. Religijnością bez szczerej więzi z Bogiem, niejednokrotnie wrogą i neurotyczną. Nasz stosunek do Biblii jest tego odzwierciedleniem, a nierzadko także przyczyną. Nie wystarczy jednak uświadomić sobie, że traktujemy Pismo Święte w sposób często powierzchowny, bezrelacyjny, formalny i kazuistyczny. Trzeba nam się nawrócić na autentyczne, modlitewne słuchanie i przepowiadanie słowa Bożego – zwłaszcza w formie świadectwa i głoszenia kerygmatu. Do tego, jak podkreśla papież Franciszek, nie potrzeba specjalnych uprawnień. To nasz chrześcijański przywilej i obowiązek.
Aleksander Bańka