Ma synów i córki, ale nie ma wnuków. To oznacza, że nie wychowujemy naszych dzieci do wiary, ale do wolnego wyboru.
28.04.2022 08:10 GOSC.PL
Nieustannie jeżdżę po Polsce z konferencjami i świadectwem i zawsze, gdy poruszam temat nastolatków, którzy przestają chodzić do kościoła, po spotkaniu pozostaje kilka do kilkunastu osób, by pogadać na ten temat. Powiem szczerze: jeszcze nie zdarzyło się, by było inaczej. Ci rodzice zazwyczaj martwią się tym, że ich pociechy weszły w etap buntu, a sami często zaczynają nucić pod nosem mantrę: „Co zrobiliśmy nie tak?”.
Po pierwsze: ten etap jest jak najbardziej właściwy, a nawet pożądany. Podejrzany jest nastolatek, który przez pewien czas nie żyje według zasady „grunt to bunt”, bo to oznacza, że stosuje zasadę Ctrl+C, Ctrl+V i dla świętego spokoju kopiuje z góry oczekiwane wzorce.
Skąd samooskarżenia rodziców? Wmówiono im, że mają wychować do wiary, a nie do wolności. To dlatego, widząc swe nastoletnie dzieci omijające szerokim łukiem kościoły, martwią się: „Nie zdaliśmy egzaminu”. Tymczasem wychowanie do wolności jest o wiele trudniejsze, bo jest stworzeniem młodemu człowiekowi przestrzeni, by osobiście wybrał Jezusa na Pana i zbawiciela. Trzeba dać mu czas.
Nie da się wyegzekwować wiary przymusem. Bóg nie powiedział: „Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij”, ale przykazania ubrał w formę obietnic: „Nie będziesz zabijał, nie będziesz cudzołożył, nie będziesz kradł”. On nie jest tyranem, który zmusza do wiary, ale Tym, który w chwili dramatycznego odwrócenia się większości tłumu, daje uczniom ogromną przestrzeń wolności, pytając: „Czy i wy chcecie odejść?”.
Nie szuka podwładnych. Szuka przyjaciół. Chce, byśmy przyszli do Niego kierowani miłością, a nie lękiem. Gdyby zmuszał nas do wiary, podeptałby tym samym naszą wolność. Szanuje nasze wybory, nawet jeśli odrzucają Jego miłość. Cierpi wówczas bardzo, ale nie chce wchodzić w nasze życie z butami.
Wierzę nie dlatego, że wpoili mi to rodzice, ale dlatego, że osobiście przyjąłem Jezusa. Tylko taka relacja zmienia życie.
Bóg nie ma wnuków. Ma dzieci. Łatwo się o tym pisze. Życie boleśnie weryfikuje ten mechanizm.
- Największym problemem dzisiejszej młodzieży jest brak osobistego doświadczenia Boga. Często bywają przymuszani przez rodziców na przykład do przystępowania do bierzmowania. Przychodzą zbuntowani do kościoła, a w nim wita ich ksiądz rozpoczynający od przedstawienia listy zadań i zobowiązań: „by przyjąć bierzmowanie, trzeba zaliczyć to i tamto”. Falstart! Nawet jeśli miał z nimi dobre relacje, ląduje po przeciwnej stronie ¬- opowiadał mi bp Edward Dajczak - Dla nich nie istnieje słowo „przymus”. To pokolenie może zrezygnować z wielu rzeczy, ale na pewno nie z wolności. Wszystko, co pachnie przymusem, wywołuje z miejsca alergię, bunt. Tworzy się barykada i zaczyna przepychanka, walka.
Marcin Jakimowicz