Sens tej wojny – pisze Bohdan Cywiński – przekracza powierzchnię aktualnej polityki i polityczki, sprawy utrzymania się u władzy samego Putina, czy interesów aktualnego grona sprzyjających mu lub buntujących się miliarderów. Jest głębszy. Jaki – dowiemy się z poniższej analizy jednego z najlepszych znawców Europy środkowo-wschodniej.
Wojna w Ukrainie trwa. Myślimy i mówimy o niej dużo. Skrajna brutalność napadu i ludobójcze działania rosyjskich wojsk sprawiają, że głównym tematem jest los ukraińskiej ludności cywilnej i możliwości pomocy udzielanej jej z zewnątrz. To dobrze, bo to dziś praktycznie najważniejsze. Przedmiot drugi, to sam tok toczących się walk, ich geografia i zdumiewająca cały świat siła ukraińskiego oporu. W zwycięski dla Rosji blitzkrieg wierzył nie tylko Putin, ale spodziewała się go światowa opinia, licząca potencjały ludnościowe, militarne i gospodarcze obu stron. Przeżyte już zaskoczenie dotychczasowym tokiem tej wojny wyostrza pytanie, jak się ona skończy, ale też skłania do zastanowienia, dlaczego, po co i w imię jakiej sprawy nastąpił ten rosyjski napad na Ukrainę.
ATAK ROSJI NA UKRAINĘ [relacjonujemy na bieżąco]
Jak się skończy militarnie i politycznie, nie wiem. Proporcje ułamkowych i nigdy nie obiektywnych wieści – złych i dobrych dla sprawy ukraińskiej – co dnia są różne. Ale sens tej wojny – jestem o tym przekonany – przekracza powierzchnię aktualnej polityki i polityczki, sprawy utrzymania się u władzy samego Putina, czy interesów aktualnego grona sprzyjających mu lub buntujących się miliarderów. Jest głębszy.
IMPERIALNE PRZEKLEŃSTWO ROSJI
Od ponad pięciuset lat Rosja czuje się mocarstwem i uparcie myśli o sobie jako o imperium, które czemuś jeszcze nie ma władzy nad światem. Ale ma potężnego cara, którego świat się boi. I tak ma być, bo car to Rosja, Rosja to car – a za nim, pod nim, cały splot ludów, z których każdy ma swoją ziemię i lokalną kulturę ludową, ale nie wolno mu nawet marzyć o własnej podmiotowości politycznej, ani nawet tradycji, która mogłaby taką odrębną podmiotowość budzić. Ojczyzną jest, ma być – imperium, „russkij mir”. Granice „russkogo mira” wyznaczają jakoby ślady butów rosyjskiego żołnierza, ale zdaniem wielu piewców wielkiej Rosji powinni w nim obowiązkowo uczestniczyć wszyscy prawdziwi Słowianie i prawdziwi prawosławni. Ukraina – w odróżnieniu od Rosji – cała poza Krymem jest słowiańska, a w swej większości prawosławna… Odrywając się od Rosji i wybierając wolność i suwerenność zdradziła „russkij mir” i musi zostać ukarana. Putin nie projektował wojny z Ukrainą, to – zgodnie z rosyjską tradycją imperialną – miała być po prostu wyprawa karna „usmirenje”, jak carowie wcześniejsi nazywali zgniecenie polskich powstań 1831 i 1863 roku. Wtedy to też ciągnęło się długo i politycznie kosztowało Rosję sporo. A sowieckiej Rosji w 1920 – w ogóle się to nie udało…
To, co dzieje się dziś, różni się przy tym od czasów dawniejszych podwójnie. Po pierwsze, kim innym jest współczesny Rosjanin. Ma za sobą trzy pokolenia praktyki systemu komunistycznego, co zatarło w nim wiele z tradycyjnej tożsamości rosyjsko-prawosławno-ludowej i co najmniej jedno pokolenie – ograniczonego, ale i tak liczącego się kontaktu z bogatą i pełną błyszczącego materializmu cywilizacją zachodnią. W mit wielkiego imperium rosyjskiego wierzy więc znacznie mniej, niż wierzył jego pradziad, co z okrzykiem „Za Rodinu, za Stalina!” szedł w każdy ogień. Po drugie – Putin nie jest Stalinem, a już na pewno nie jest carem. Nie umiejąc ich rozróżnić, chce ich udawać obu naraz, ale mu to nijak nie wychodzi. Cara trzeba było nienawidzieć lub czcić, w Stalinie była przerażająca potęga systemu zła. W zestawieniu z nimi Putin wydaje się tylko sprytnym aparatczykiem bezpieki, który dorwał się do roli, jaka go ewidentnie przerasta. Gra ją źle, przesadza z okrucieństwem, które brzydzi nawet jego wcześniejszych sympatyków, a łże tak niestarannie i głupio, że kontakty z nim tracą jakikolwiek sens. I choć nie wiadomo, jak militarnie skończy się rozpętana przez niego wojna, już wiemy, że on sam ją politycznie przegrał.
Przegrywa ją też i Rosja. Nieprawdziwy, ale kuszący dla świata lat 1990-tych obraz „nowej Rosji” jako pokojowego i wiarygodnego partnera wielu gier już został zmarnowany. Mit przerażająco skutecznej armii słabnie z każdym dniem. Gliniane nogi wielkiego posągu stają się coraz bardziej widoczne – a ten efekt oddala o wiele dekad wszelkie wyobrażenia o realności rosyjskiego imperium. Rosji więc Putin zaszkodził na pewno.