Antyklerykalizmu ciąg dalszy

Red. Magdalena Czyż, dyskutując z moim felietonem „Antyklerykalizm”, wezwała mnie na łamach „Gazety Wyborczej” do skonfrontowania się „z inaczej myślącymi piórami”. Przyjmuję to wyzwanie. Przykro mi tylko, że jej tekst został spointowany na portalu „Wyborcza.pl” wulgarnym wpisem internauty, który obraża katolickich dziennikarzy.

 Felieton Jacka Wojtysiaka „Antyklerykalizm”:

Autorka zaczyna od stwierdzenia, że „antyklerykalizm [to] – słowo odmieniane przez wszystkie przypadki w polskiej prasie konfesyjnej”. (Jest to jednocześnie internetowy tytuł jej artykułu – zob. https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,28125785,antyklerykalizm-slowo-odmieniane-przez-wszystkie-przypadki.html – który w wydaniu gazetowym brzmi: „Bo dziennikarze nie lubią księży”). Stwierdzenie to jest grubą przesadą. Aby się o tym przekonać, wystarczy wpisać do wyszukiwarki internetowej słowo „antyklerykalizm”. Liczba prasowych artykułów (z ostatnich lat) na ten temat nie jest zbyt duża. Zainteresowanie tematyką wzrosło po emisji filmu „Kler”, a potem spadło. Co ciekawsze, wśród tekstów o antyklerykalizmie pojawiają się takie (także na portalach katolickich), które pewne jego formy traktują jako zjawisko pozytywne. Być może jednak Autorce chodziło nie o samo słowo „antyklerykalizm”, lecz o katolickie narzekanie w stylu „wszystkiemu są winni wrogowie Kościoła”. W tej sprawie mogę powiedzieć tylko tyle: z katolickich tygodników dokładnie znam treści „Gościa Niedzielnego”, a on daleki jest od tego sposobu myślenia.

Zostawmy kwestię, jak dużo pisze się o antyklerykalizmie. Ważniejsze jest to, czy antyklerykalizm jest zjawiskiem, które w Polsce występuje. W tej sprawie jesteśmy z Magdaleną Czyż zgodni: tak. Różnica między nami polega tylko (lub: aż) na tym, że ona uważa, że jedynym realnym polskim antyklerykalizmem jest antyklerykalizm zawiedzionych oczekiwań. Ja zaś na serio traktuję także antyklerykalizm programowy i antyklerykalizm podejrzliwości. Dlaczego?

Antyklerykalizm programowy lub ideowy umieściłem w mym felietonie na pierwszym miejscu, gdyż uważam, że jest on zjawiskiem najbardziej podstawowym. Dopowiadając moje uwagi, przedstawię hipotezę jego genezy. Otóż sądzę, że programowa niechęć do księży jest w dużej mierze skutkiem odejścia od wiary katolickiej. Kto odchodzi od wiary, której uczono go w dzieciństwie, często nie lubi tych, którzy z tą wiarą mu się kojarzą. A są to przede wszystkim księża. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że mniejsza lub większa niechęć do nich bywa składnikiem czegoś zbliżonego do mechanizmu wyparcia. Według Autorki katoliccy publicyści wypierają ze swojej świadomości informacje o rzeczywistych przyczynach antyklerykalizmu. Być może jednak to nowi antyklerykałowie wstydzą się wiary, którą poznali w dzieciństwie. A wypierając ją, swą niechęć przenoszą na księży, do których wiarę sprowadzają. Gdyby niechęć do nich była tylko wynikiem zawodu lub urazy, mielibyśmy dziś w Polsce do czynienia z masowym chrześcijaństwem antyklerykalnym lub niekatolickim. Ten typ chrześcijaństwa pozostaje jednak u nas w dalekiej mniejszości.

„Do niedawna niemal sto procent polskiego społeczeństwa w rubryce „religia” wpisywało: katolicyzm” – pisze Magdalena Czyż. I ma rację. Z tego jednak nie wynika, że „wszyscy Polacy, którzy dziś prezentują antyklerykalne poglądy i w taki czy inny sposób je uzasadniają, są właśnie katolikami [lub byłymi katolikami] głęboko zawiedzionymi.” Sądzę właśnie, że znaczna część z nich nie tyle zawiodła się na księżach, ile po prostu straciła wiarę. A stało się tak, gdyż ich wiara nie była wystarczająco zinternalizowana i pogłębiona. I dlatego przegrała w nich w konfrontacji z nowymi ideami i sposobami życia, które przychodzą do nas przez otwarte granice lub za jednym dotknięciem pojawiają się na ekranie smartfonów. Kulturowa otoczka katolicyzmu broniła go długo. A po upadku PRL-u wzmacniała go pamięć o komunie, wobec której katolicyzm stanowił jedyną masową alternatywę. Gdy jednak pamięć ta minęła, a wspomniane idee i mody zaczęły realnie współkształtować nowe pokolenie Polaków, katolicyzm mógł przetrwać tylko u tych, którzy się nim naprawdę i dogłębnie przejęli. Ci, którzy tego nie uczynili, konsekwentnie muszą przyznać – jak to napisał jeden z internetowych komentatorów tekstu Magdaleny Czyż – że „po prostu kościół katolicki w Polsce (i religia) jest passe, tak jak w wielu krajach współczesnego świata” i że w takim razie „tylko oszołom nie jest antyklerykałem”.

Jeśli chodzi o antyklerykalizm podejrzliwości, to uważam, że jest on wzmacniaczem i przyspieszaczem antyklerykalizmu programowego. Kto słyszy o złu w Kościele, otrzymuje dodatkowe impulsy, by go nie lubić. Skąd się bierze antyklerykalizm podejrzliwości? Magdalena Czyż zarzuca mi, że w jego genezie wszystko zrzucam na media (które tak naprawdę tylko „ośmielają się o ludzkiej krzywdzie głośno mówić i wskazywać winnych”), a nie na „brak woli wyjaśnienia i uderzenia się w piersi kapłanów katolickich”.  W tej sprawie muszę dopowiedzieć trzy rzeczy.

Po pierwsze, nie twierdziłem i nie twierdzę, że polski Kościół instytucjonalny jest bez winy i że nie ma ona wpływu na antyklerykalizm. Pisałem też, że wszystkie bulwersujące sprawy powinny być wyjaśnione, a złoczyńcy ukarani, i że z zaniedbań w tej dziedzinie cieszy się tylko diabeł. Po drugie, trzeba dodać, że polski Kościół jest w trakcie procesu przepraszania, zadośćuczynienia i oczyszczania. Można dyskutować nad rozmiarami tego procesu. Należy jednak przy tym pamiętać, że chyba żadna inna instytucja, uwikłana w przestępstwa seksualne, takiego procesu na serio nie podjęła. Po trzecie, do natury mediów należy to, że mówią o rzeczach bulwersujących opinię publiczną i że to mówienie będzie wywoływało negatywne emocje u odbiorców. I będzie tak się działo bez względu na intencje dziennikarzy. Jedni będą dyskutować o kościelnych skandalach motywowani dziennikarskim obowiązkiem, inni – chęcią oczyszczenia Kościoła, jeszcze inni – chęcią jego osłabienia. Chodzi jednak o to, by mówić prawdę i tylko prawdę – bez jej umniejszania, ale także bez jej wyolbrzymiania i bez tworzenia stereotypów.

A jak buduje się stereotypy księży i wzmacnia antyklerykalizm podejrzliwości? Poniżej, na podstawie dwóch akapitów z felietonu mej Polemistki, rekonstruuję jakby instrukcję w tej sprawie. W każdym punkcie po myślnikach ilustruję ją cytatami z jej tekstu lub (w ostatnim punkcie) z jego internetowego otoczenia:

  1. Wybierz dwa przypadki duchownych, którzy bulwersują opinię publiczną i którzy (najlepiej gdy) już nie mogą się bronić – „biskup Janiak”, „prałat Jankowski”.
  2. Dokonaj ich ostrej oceny, wzmagając emocjonalne nacechowanie wyrażeń pejoratywnych – „nie tylko nie potrafi dwóch zdań poprawnych gramatycznie sklecić, ale też zupełnie nie rozumie, czym jest zwykły honor”, „okazał się zwykłym zboczeńcem i kanalią”.
  3. Stwierdź, że takich przypadków jest nieokreślenie dużo, przemilczając fakt, że wszystkich księży w Polsce (wraz z zakonnikami-kapłanami) jest ponad 30 tysięcy i że ogromna większość z nich jest normalnymi ludźmi. – „Wymieniać mogę jeszcze długo”.
  4. Całość opatrz klamrą retoryczną, sugerującą, że wszyscy księża są jednakowo źli. – „Kto ma dziś być tym autorytetem dla polskiego katolika?!”, „bardzo dobrze świadczy o polskich katolikach, że w coraz większej liczbie nie lubią swoich <<autorytetów>>”.
  5. Zaczekaj aż internetowy komentator postawi za Ciebie kropkę nad i – „pie...ć prasę konfesyjną - tych zboczeńców gwałcących chłopców. Koniec pobłażania” (wpis internauty pod cytowanym artykułem; https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,28125785,antyklerykalizm-slowo-odmieniane-przez-wszystkie-przypadki.html; dostęp: 22 II 2022, godz. 15.24; na tym portalu czytelnik znajdzie więcej wpisów utrzymanych w podobnym tonie – liczba popierających je „kliknięć” znacznie przewyższa liczbę udokumentowanych przypadków pedofilii w polskim Kościele).

Nie twierdzę, że Magdalena Czyż zastosowała tę idealną instrukcję świadomie. Nie obarczam też jej winą za wulgarny i obraźliwy wpis internauty (cóż, nie tylko portal „Wyborcza.pl” nie radzi sobie z radykalizmem i wulgarną „mową nienawiści” niektórych swych czytelników). Twierdzę tylko, że gdy uruchomi się jakiś mechanizm anty- , to później on sam siebie nakręca i wzmaga, rozszerzając coraz bardziej grono tych, których trzeba napiętnować. Twierdzę też, że „Gazeta Wyborcza” nieraz była krytycznie czuła na ten mechanizm, pod warunkiem, że dotyczył on grup społecznych, które wspierała. Gdy dotyczy on księży (i innych ludzi Kościoła katolickiego), to nie ma co ich przed tym mechanizmem bronić. Przecież sobie na niego zbiorowo zasłużyli. A antyklerykalizm to w gruncie rzeczy obsesja „piór pism diecezjalnych” i „prasy konfesyjnej”, które nie mają „odwagi na otwartą debatę” lub nie są zdolne na „pogłębienie rozumienia tego zjawiska”.

Pomimo różnic między mną a publicystką „Gazety Wyborczej”, mam nadzieję, że ta lub inna dyskusja rzeczywiście przysłużą się do pogłębienia takich tematów jak antyklerykalizm, przemiany polskiej religijności i niereligijności, grzech i autorytet w Kościele, powszechne kapłaństwo (które obejmuje także świeckich). Dziękuję Pani Redaktor Magdalenie Czyż za podjęcie tych kwestii, choć w jednym tekście nie jestem w stanie do wszystkich z nich się odnieść. Mam też nadzieję, że nasza dyskusja uczuli nas na wszelkie anty- skierowane przeciw ludziom, także przeciw katolickim duchownym. Bo nawet jeśli polski antyklerykalizm jest tylko antyklerykalizmem retorycznym, to jest jedną z odmian nienawiści, która nas wszystkich niszczy.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak