Antyklerykalizm jest dziś w modzie. Wystarczy jedno, mniej fortunne słowo księdza lub biskupa i zaraz mamy lawinę oburzeń, gróźb i pouczeń. Skąd się bierze niechęć do duchownych i jakie są jej główne odmiany?
05.02.2022 10:01 GOSC.PL
Obserwacje skłaniają mnie do wyróżnienia trzech typów współczesnego antyklerykalizmu: antyklerykalizm programowy, antyklerykalizm podejrzliwości oraz antyklerykalizm zawiedzionych oczekiwań. Przyjrzyjmy się im bliżej.
Antyklerykalizm programowy to uprzedzenie do księży wywołane pobudkami ideowymi. Jeśli ktoś z jakichś względów generalnie nie lubi Kościoła, będzie raczej niechętny wobec księży, którzy odgrywają w nim podstawową rolę. Podobnie będzie z kimś, kto nie rozumie lub nie akceptuje znaczenia kapłaństwa w religii, doszukując się w nim jakiejś formy dominacji. W tym miejscu warto przypomnieć, że Chrystus nie ustanowił kapłaństwa po to, by kogokolwiek z ludzi wyróżniać, lecz po to, by wyróżnić sakramenty i Ewangelię. Kapłani, rezygnując z uczestnictwa w głównym nurcie biegu doczesności, użyczają swoich rąk i głosu po to, by Chrystus mógł być uobecniany w sakramentach, a Ewangelia mogła być publicznie i trwale zwiastowana. Jest to funkcja służebna i w swym przeznaczeniu nie ma nic wspólnego z dominacją.
A co z katolikami, którzy rozumieją teologię kapłaństwa, a mimo to przejawiają programowy antyklerykalizm? Myślę, że czynią tak dlatego, że generalnie nie lubią autorytetów. A w naszej tradycji ksiądz był, i dla wielu pozostaje, autorytetem w różnych sprawach, nie tylko duchowych. Co więcej, w naszych dziejach wspólny głos biskupów miał znaczenie nie tylko eklezjalne; stanowił swego rodzaju ostateczną instancję rozstrzygającą publiczne rozterki i spory. Zmiana struktury społecznej, niechęć do starych i promocja nowych autorytetów, silne poczucie egalitaryzmu, upolitycznienie różnych sfer życia itp. sprawiają, że coraz więcej (zwłaszcza młodych) ludzi inaczej niż dotąd postrzega autorytet księdza lub biskupa. Formowanie i zakres tego autorytetu powinny więc być na nowo przemyślane. Z jednej strony nie można udawać, że nic się nie zmieniło. Z drugiej strony nie wolno rezygnować z mądrościowej funkcji Kościoła hierarchicznego. Społeczeństwa, które zastąpiły autorytety duchowe autorytetami prawnymi i medialnymi, wcale nie stały się lepsze. Raczej ich spoistość i zakorzenienie osłabły.
Przejdźmy do antyklerykalizmu podejrzliwości. Powstaje on najczęściej u osób, które doznały jakiejś krzywdy ze strony księdza. Podejrzliwość skrzywdzonych osób wobec wszystkich księży wydaje się psychologicznie zrozumiała. Rzecz w tym jednak, że takich osób jest niewiele. Skąd zatem bierze się masowa skala antyklerykalizmu podejrzliwości? Nie potrafię inaczej wyjaśnić tego fenomenu, jak przez odwołanie do działalności mediów. Gdy wielokrotnie i głośno mówi się o pojedynczych przypadkach, w świadomości społecznej urastają one do zjawiska powszechnego. W ten sposób podejrzliwość zaczyna się rozszerzać. Do tego dochodzi coś, co nazwałbym kumulacją oskarżeń. Oskarżenia o złe czyny księży mieszają się z oskarżeniami o zaniedbania biskupów w ich rozpoznawaniu, karaniu i prewencji. Przy czym, jak zobaczyliśmy ostatnio w przypadku oskarżeń wobec emerytowanego papieża, w oskarżeniach można posługiwać się szeroko rozumianym kryterium winy zaniedbania. Więcej, można formułować ostre oskarżenia, pomimo tego, że ich weryfikację utrudnia upływ kilkudziesięciu lat.
Aby nie być źle zrozumianym, dodam tu jedną uwagę. Jestem przeciwny przemilczaniu zła i pobłażliwości wobec niego. Uważam też, że wszystkie trudne (i te jednoznaczne, i te złożone) sprawy powinny być wyjaśnione. Jednak wprowadzanie atmosfery zbiorowej podejrzliwości przypomina typowe zabiegi socjotechniczne stosowane wobec grup społecznych, które chce się napiętnować. Jak z zadowoleniem powiedział o „klechach” diabeł Boruta (z ostatniej książki Pawła Lisickiego), „nie umieją się bronić, ani naszych spośród siebie usunąć”. Złych trzeba usuwać, ale trzeba jednocześnie bronić uczciwych (choć nie-doskonałych i nie-wszechwiedzących) ludzi Kościoła przed niesprawiedliwą podejrzliwością i utratą dobrego imienia.
Ostatni typ antyklerykalizmu, na który chcę zwrócić uwagę, to antyklerykalizm zawiedzionych oczekiwań. Jest to antyklerykalizm ludzi wrażliwych, którzy nie spotkali się z jakimś wielkim złem ze strony księży, ani takiego zła im nie przypisują. Mają jednak w głowie pewien ideał kapłana i uważają, że ideał ten powszechnie rozmija się z życiem. Czasami powodem takiego antyklerykalizmu jest nadwrażliwość; czasami doświadczenie jakiejś sytuacji, w której ksiądz nie stanął na wysokości zadania; czasami zbytnie przywiązanie niektórych księży do spraw doczesnych (od dobrego samochodu lub dobrego wina począwszy, a na emocjach politycznych skończywszy). Pojawianie się powodów dla takiego antyklerykalizmu to największe niebezpieczeństwo Kościoła. Antyklerykalizm programowy i antyklerykalizm podejrzliwości przychodzą do Kościoła z zewnątrz, ale nie zarażą dojrzałych wiernych. Natomiast antyklerykalizm zawiedzionych oczekiwań powstaje w Kościele. A jeśli ma podstawy, rozbija Kościół od wewnątrz.
Nie chodzi mi tu o krytykowanie księży. Wiem, że nieraz wymaga się od nich niemal wszystkiego: i żeby byli uduchowieni oraz moralnie doskonali, i żeby byli po ludzku fajni czy swojscy. Wiem też, że powołanie kapłańskie jest czymś szalenie trudnym. Dzieje się tak zwłaszcza dziś, gdy wszyscy wszystkich obserwują, punktują i ośmieszają. Zwróciłem jednak uwagę na ostatni typ antyklerykalizmu, dlatego że jego rozwój lub brak może zadecydować o przyszłości Kościoła w Polsce. Programowa niechęć lub podejrzliwość wobec duchownych, którą szerzą niektóre media, może bowiem odwrócić naszą uwagę od powszednich i najważniejszych problemów Kościoła.
I jeszcze jedno. W niniejszym tekście pominąłem antyklerykalizmy wewnątrzkościelne, które wiążą się z kościelnymi „frakcjami”, np. niechęć jednych do księży „benedyktynów”, a drugich – do księży „franciszkanów”. Pominąłem też takie osobliwe i coraz częstsze zjawisko jak antyklerykalizm „kompleksu ministranta” (termin ks. Józefa Tischnera). Wszystko to, jako przykład szerszego problemu, wymaga odrębnej analizy. Trudniejszej od tej, którą przedstawiłem dzisiaj. Trudniejszej, gdyż od sytuacji, w której inni nie lubią Kościoła, dziwniejsza jest sytuacja, w której w Kościele nie lubimy siebie nawzajem.
Jacek Wojtysiak