– Na granicy dzieją się prawdziwe dramaty, ludzie po wielu godzinach podróży zmęczeni, głodni, nie znając języka… Chcemy pomóc im w tych pierwszych chwilach – opowiada "Gościowi" znany ewangelizator.
Andrzej i Gabriela Strączkowie z Czyżowic niedaleko Wodzisławia Śląskiego od ponad 20 lat wspomagają wspólnoty chrześcijańskie na Ukrainie. Ich posługa koncentruje się na służbie rodzinie, ewangelizacji i jedności chrześcijan. To już taki szmat czasu, że na Ukrainie mają oddanych przyjaciół i ich dzieci – przyjaciół w drugim pokoleniu.
- Wczoraj nad ranem odebrałem telefon od naszej przyjaciółki, która ma rozdarte serce. Jej mąż jest już w Polsce, jej rodzice nie chcą opuścić Ukrainy, ona została z trójką dzieci... To zmobilizowało nas do zastanowienia się, jak możemy tym ludziom pomoc – opowiada Andrzej Strączek. - Z Gabi powiedzieliśmy: „Boże pomóż nam” i zaczęliśmy działać. Traktujemy to z żoną jak pewien przywilej, dar od Pana Boga, że możemy w tej dramatycznej sytuacji jakoś pomóc – dzieli się.
- Zapewniliśmy liderów wspólnot z Ukrainy, że spróbujemy pomóc każdemu, kto się zgłosi, bo z każdą chwilą ludzi, którzy chcą opuścić Ukrainę jest więcej. Szukają pomocy i wsparcia, nie znają języka. Niektórzy jadą z Zaporoża trzecią dobę. Wiozą ze sobą dwie walizki i mnóstwo lęku, który każe im opuścić dom – opowiada ewangelizator.
Wyruszając na granicę, Strączek zakładał, że jedzie pomóc dwóm - trzem znajomym rodzinom, z którymi udało mu się utrzymać kontakt. Miał zamiar odebrać ich z granicy i przywieźć do siebie. Już na miejscu odkrył, że do polskich przejść granicznych tworzą się wielokilometrowe kolejki. - To są oddani patrioci, którzy kochają wolność, swój kraj traktują jak matkę, ale chcą chronić także swoich bliskich! – podkreśla Strączek i opowiada o dramatycznych obrazach, których jest świadkiem. - Dzieją się rzeczy traumatyczne. Rodzina podjeżdża pod granicę, ale tam ukraiński pogranicznik wyprowadza ojca i pokazuje rozporządzenie o powszechnej mobilizacji. Chcieli wyjechać razem i próbować zadbać o swoją rodzinę, a tymczasem ojciec musi zostać na Ukrainie, a matka – często nieposiadająca prawa jazdy – z kilkorgiem dzieci i torbami musi przejść pieszo przez granicę. Nie zna języka, nikt tu na nią nie czeka, nie ma w Polsce znajomych – mówi z przejęciem.
Andrzej Strączek - mąż, ojciec siedmiorga dzieci, przedsiębiorca. Zaangażowany w odnowę Kościoła poprzez Ruch Światło-Życie i Odnowę Charyzmatyczną, od 25 lat razem z żoną Gabrielą zaangażowani również w posługę na Ukrainie. Założyciele Stowarzyszenia KAHAL, skoncentrowanego na służbie rodzinie, ewangelizacji i jedności chrześcijan. Roman Koszowski /GN- Ludzie czekają kilkanaście godzin albo i dobę. Z Chmielnickiego, który jest 400 km od granicy, normalnie jedzie się do niej około 4 godzin. Znajomi jadą już 11 godzin i mają jeszcze 100 km przed sobą. Jeździłem na Ukrainę z siódemką dzieci, wiem, jakie to jest trudne, obciążające. Ludzie przyjeżdżają zmęczeni, głodni – chcemy im pomóc, żeby nie koczowali. Kiedy wchodzi mama z torbami, potrzeba, żeby ktoś jej tę torbę wziął. Nie zamierzamy zastępować instytucji państwa, które są przygotowane do niesienia pomocy, ale chcemy pomóc w tym najbardziej newralgicznym momencie, okazać chrześcijańskie serce, być przyjaciółmi. To jest ten biblijny kubek wody, który ma niepojętą wartość – podkreśla ewangelizator.
SYTUACJA NA UKRAINIE: Relacjonujemy na bieżąco
Strączek pomaga bezpośrednio na granicy, ale koordynuje też szerszą akcję pomocową, w którą włączają się jego znajomi i zupełnie obcy. Zgłaszają się do niego osoby, które chcą przyjąć Ukraińców pod swój dach lub zapewnić im transport z granicy na Śląsk. Wielu mówi, że to dla nich okazja podzielenia się dobrem. Powoli tworzy się baza wsparcia – kierowcy, adresy, ale też osoby, które deklarują wsparcie rzeczowe czy finansowe, aby pomóc przybyszom w utrzymaniu się. - Jeszcze nie wiemy, co będzie się działo dalej, jakie będą potrzeby. Jakie formy to przybierze, dowiemy się w najbliższych godzinach, chcemy pomagać, jak tylko się da – deklaruje.
ps/ah