Recepty na wszystko nie ma. Kiedy pierwszy raz w 2014 roku zaczęto przywozić ciała zmarłych chłopaków z frontu, których znałeś, którzy byli z twojego roku urodzenia, to było naprawdę bardzo straszne przeżycie. To uświadomiło nam, mi, że my naprawdę jesteśmy w stanie wojny – opowiada ks. Vyacheslav Grynevych, pallotyn z Ukrainy w rozmowie z ks. Łukaszem Gołasiem SAC z Radia Pallotti.FM
ks. Łukasz Gołaś SAC: Dziś chcemy rozmawiać o Ukrainie. Jest razem ze mną ks. Vyacheslav Grynevych SAC, pallotyn, delegat Pallotynów na Ukrainie i Sekretarz Generalny Caritas Spes w Kijowie. Szczęść Boże.
ks. Vyacheslav Grynevych: Szczęść Boże.
Mamy początek lutego i proszę powiedzieć, co dzieje się na Ukrainie?
Dziękuję za to pytanie. Na Ukrainie naprawdę dzieje się dużo. Jesteśmy w niepewnym czasie, kiedy trudno przewidzieć, co będzie się działo następnego dnia. Trudno też oczekiwać gotowych scenariuszy. Ta trudność spowodowana jest tą zgrozą, niepewnością, z powodu ataku na naszą niezależność i wolność. Doświadczamy prześladowania.
Wiemy, że różne nastroje panują wśród mieszkańców Ukrainy. Również z możliwością inwazji Rosji na ten kraj. Jak ksiądz patrzy na ludzi, na drugiego człowieka na ulicach, w Kijowie? Tam gdzie mieszka, gdzie posługuje, gdzie pracuje?
Jesteśmy w stanie permanentnej wojny od 2014 roku. Nastroje, o które ksiądz pyta, są bardzo różne, zmieniają się. Są inne dziś, inne były 2-3 tygodnie temu, kiedy wyjeżdżałem z Ukrainy. Ilość polityków, którzy odwiedzili Ukrainę, skomplikowane rozmowy, które odbyły się z Rosją, pokazują, że jednak jesteśmy w zagrożeniu jeszcze większej wojny. To skutkuje paniką wśród ludzi. Ludzie w obliczu zagrożenia po prostu się boją. Formują się terytorialne grupy obrony. Coraz częściej słyszymy w wiadomościach, że do nich zapisują się kobiety, także matki i dzieci, które mają w rękach broń i uczą się strzelać. Tworzone są schrony, przed atakiem bombowym, są organizowane próby alarmu bombowego np. w Kijowie, po to, by maksymalnie zmniejszyć lęk ludności cywilnej. Trudne jest to, że widzi się, że dyplomatyczne rozmowy, które są prowadzone, do niczego nie prowadzą.
Rozumiem, że żyjecie ze świadomością, że kiedyś przyjdzie taki dzień, że nastąpi inwazja Rosji na wasz kraj?
Tak naprawdę to inwazja nastąpiła. Już się nie da powrócić do czasu sprzed wojny. Blizny zostają. Wiele ludzi zginęło. Musi niejedno pokolenie minąć, żeby te blizny się zagoiły. Trudne jest to, że Prezydent Rosji podejmuje bardzo konkretne kroki, które nie mogą pozostać bez uwagi. Z jednej strony widzimy kumulację tak wielkiej siły zbrojnej. Jest też kumulacja opinii wokół nas, wokół tematu Ukrainy, propagandy przez media. One pokazują, że plany destrukcji fizycznej i psychicznej są skierowane na Ukrainę. Po to, żeby nas zniszczyć.
No właśnie wiemy, co przekazują media - telewizja, radio, prasa. A jak tam się mówi w Kijowie, w samym centrum?
Obecnie jako sekretarz generalny zajmuję się przygotowaniem odpowiedniego planu reakcji na sytuacje zagrożenia, również na wypadek pełnej wojny. Między innymi chodzi tu o plan ewakuacyjny. W Gruzji prowadzimy takie rozmowy i widzę, że z perspektywy zagranicy nasza sytuacja wygląda dużo poważniej. Jednocześnie widząc co się dzieje, czuję się bezradny. Widzę, że z perspektywy Polski, czy Gruzji o wiele bardziej przeżywam temat Ukrainy. Oczywiście, to nie znaczy, że nie przeżywam jej na miejscu. Np. kilka dni temu dzwoniliśmy do naszych ośrodków Caritasu, aby powiedzieć, że jest plan działania w zagrożeniu i o ich roli. Zebraliśmy informacje odnośnie ilości osób naszą pomocą. Rezultat nas zaskoczył. 80% osób żyje w niepewności, są wdzięczni i mówią, że są gotowi skorzystać z ewakuacji. Ale 20% mówi, że nic im nie grozi, bo tutaj nic się nie dzieje. Ale wtedy przypomina mi się scenariusz z 2014 roku i Krym. Nikt nie wierzył, że coś nastąpi. Wtedy mniej realne to się wydawało. Natomiast teraz wiemy, że to jest bardzo realne.
A czy to nie jest tak, że część ludzi może przyzwyczaiła się już do takiego stanu, jaki jest obecnie, patrząc na przeszłość i patrząc na Rosję, patrząc na to, do czego oni są zdolni?
Oczywiście proszę księdza całkowicie się zgadzam. Bo też o tym myślałem, że jest to kwestia przyzwyczajenia. Jest ona bardzo istotna i bardzo niebezpieczna. Pamiętam, kiedy w 2015 roku pojechałem na front, jako kapelan wojskowy służyć żołnierzom i cywilom w pierwszych 2 tygodniach i jak wszystkiego się bałem. Bałem się z kimś zagadać. Bałem się czegoś dotknąć. Bałem się wszystkich sprzętów militarnych. Po około 3 tygodniach już nie bałem się niczego. Widziałem, różne obrazki z życia codziennego. Ludzie np. potrafili z krową iść w tym czasie, kiedy strzelali. Żyli w ułudzie bezpieczeństwa, ale z innej strony przyzwyczajali się do wojny. Widzę, że na Ukrainie jest wyczucie, że jest wojna. W tym sensie, że ludzie rozmawiają o tym, ale nie ma i nie będzie przyzwyczajenia, że ktoś tam na wschodzie ginie, umiera. Wtedy mówimy - nie. Tam ginie codziennie jedna, dwie osoby. Jest przyzwyczajenie, że obok ciebie stoi chłopak, który np. nie ma nogi, który nie ma ręki i jest kombatantem, do tego łatwo się przyzwyczaić, bo to już 8 lat wojny. Wyzwaniem dla nas jest znalezienie złotego środka, żeby mieć otwarte oczy i uświadamiać sobie, co jest normą, a co nie jest normą. Ponieważ ułuda pokoju niesie pewną formę śmierci. Tak i ułuda wojny też niesie pewną formę śmierci.
PALLOTYŃSKIE RADIO EWANGELIZACYJNE PALLOTTI.FM