Dlaczego mamy rozmawiać ze światem?

Ekologia, ocieplenie klimatu, migracja, zagadnienie szeroko rozumianej równości. To kwestie, które wielu wydają się być tak odległe od spraw wiary i życia duchowego, że zajmowanie się nimi uznają oni za niepotrzebne, a wręcz szkodliwe – zwłaszcza, gdy czyni to papież Franciszek. Pojawiają się więc oskarżenia, że Ojciec Święty próbuje rozmywać katolicką doktrynę lub że chce przekształcić chrześcijaństwo w jakiś dziwny „panekologizm”. Czy rzeczywiście?

Tego rodzaju nowych przestrzeni problemowych jest oczywiście o wiele więcej. Większość z nich zawiera również liczne punkty styczne z nauczaniem Kościoła – wystarczy wspomnieć chociażby sprawy związane z ekologią czy różnymi społecznymi niesprawiedliwościami. Nic więc dziwnego, że Kościół – nie tylko ustami papieża – wypowiada się w tych tematach. Dla wielu katolików to jednak niepokojący skręt w obszary, które nie powinny nas aż tak bardzo zajmować. Zarzuca się więc papieżowi lewicowe sympatie, populizm czy narrację społeczną zbliżoną do poglądów europejskiego mainstreamu politycznego. To oczywiście spora przesada. Nie można jednak nie widzieć tego, że Ojciec Święty szuka dialogu i buduje swoiste „punkty przecięcia” ze światem w tych tematach, które współczesny świat najbardziej interesują. Czy to rzeczywiście konformizm i zdrada Ewangelii?

Spróbujmy jednak odwrócić nieco problem i zapytajmy, które z naszych, wewnątrzkościelnych tematów interesują świat – poza oczywiście kwestią skandali, które w ostatnim czasie tak bardzo wstrząsnęły eklezjalną wspólnotą. Co zatem mamy w odwodzie? Czym możemy przyciągnąć do siebie? Sporami o sposób udzielania komunii świętej? Debatą nad eucharystycznymi partykułami? A może dyskusją wokół starego i nowego rytu liturgicznego? Ale przecież – powie ktoś – jest przecież Ewangelia i jej wciąż aktualne przesłanie. Owszem, odpowiem, ale kto dziś chce jej słuchać ot tak, po prostu, z zainteresowaniem? Kręcący swoje biznesy czterdziestolatkowie? Menadżerowie firm lub ich żyjący od weekendu do weekendu pracownicy? Odchodząca w błyskawicznym tempie od wiary młodzież? To prawda, Ewangelia się nie przeżyła. Ale tylko nieliczni sięgną po nią z własnej woli, bez uprzedzeń, stereotypów i resentymentu, który każe patrzeć na chrześcijaństwo jak na wrogą, skostniałą, zagrażającą szczęściu i ludzkiej wolności rzeczywistość. Możemy się na to zżymać i oburzać, ale czy chcemy tego, czy nie, świat nam ucieka, odjeżdża w swoje obszary, które są coraz mniej naszymi. My natomiast z poczuciem dumy, misji i moralnej wyższości pozostajemy w swej enklawie, która z perspektywy ludzi tego świata wygląda jak archaiczny, chylący się ku upadkowi skansen. I na szerszą skalę nie zmieni tego dobra wola, a nawet chęć głoszenia dobrej nowiny. Nie da się bowiem zrobić tego z pozycji oblężonej twierdzy. Trzeba – czy nam się to podoba, czy nie – wejść w kontakt, „ubrudzić” się tym światem.

Myślę, że papież Franciszek bardzo dobrze to wyczuwa. Dlatego szuka „punktów stycznych”, tematów i obszarów, w których można ze światem nawiązać jakiś dialog. I nie chodzi o rozmywanie doktryny, ale o zbudowanie podstawowej formy relacji, która pozwoli nie tylko nawzajem się komunikować, ale także wzajemnie się usłyszeć. To jest kluczowe. Świat nie zacznie słuchać o Ewangelii „ad hoc” – tylko dlatego, że my chcielibyśmy ją ogłosić. Posłucha ją niejako „przy okazji”, gdy zorientuje się, kim jest ten Kościół, który rozmawia z nim o ważnych dla niego sprawach; gdy dotrze do niego, że Kościół nie musi być oceniający, piętnujący, wrogi, ale życzliwy i wrażliwy – taki właśnie, jaki pokazuje papież. Wreszcie świat – ufam w to głęboko – posłucha też Ewangelii w punkcie dojścia, gdy już zbuduje się przestrzeń zaufania, gdy odsłonią się te przestrzenie, w których możemy wspólnie się poruszać. Czy nam się to podoba, czy nie – te przestrzenie wyznacza dziś świat. My natomiast musimy mądrze je rozpoznać i umiejętnie się w nich odnaleźć – nie po to, aby stracić własną tożsamość, ale by zrozumieć język świata; aby do pewnego stopnia nim także przemówić. Wówczas – często dopiero wówczas – Ewangelia będzie mogła zostać skutecznie ogłoszona. Nie łudźmy się. Dziś w wielu wypadkach ewangelizacja nie będzie punktem wyjścia, ale punktem dojścia. Musi ją poprzedzić budowanie punktów stycznych, przestrzeni dialogu, areopagów spotkania. To właśnie nazywa się preewangelizacją.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka