Dożyliśmy czasów, w których to, co zawsze stanowiło integralny element katolickiej tożsamości – szacunek dla autorytetu papieża i uznanie jego nauczania – traktowane jest przez wielu katolików jako przejaw modernizmu, liberalizmu, złej woli lub duchowego zwiedzenia. Krytyka Ojca Świętego, uprawiana także przez niemałą część publicystów, przekracza momentami granice nie tylko umiaru, ale i zdrowego rozsądku.
04.11.2021 20:13 GOSC.PL
Nie chodzi przy tym wyłącznie o prawo do krytyki lub stawiania pytań. Chodzi o swoisty hiperkrytycyzm, podsycany spekulacjami, teoriami spiskowymi, domysłami budowanymi na kanwie pojedynczych zdarzeń czy wyrwanych z kontekstu wypowiedzi, jednak bez faktycznej znajomości problemu w jego całokształcie. To zresztą zupełnie zrozumiałe, że dogłębnej wiedzy w tych kwestiach mieć nie możemy. Docierają do nas przecież informacje przefiltrowane już przez media, często zinterpretowane i podane w określonym narracyjnym „opakowaniu”. Nawet jeśli z intencją zachowania maksymalnej bezstronności, to jednak zazwyczaj bez uwzględnienia całego złożonego kontekstu, do którego najzwyczajniej dostępu nie mamy. Więc ów kontekst sobie dopowiadamy. Matrycą jest dla nas nasz własny światopogląd, kod kulturowy, utarte przekonania czy stereotypowe kalki, którymi się posługujemy, by na własny użytek opracowywać rzeczywistość wokół nas. Sęk w tym, że tak ją opracowując, przykrawamy ją na własną modłę, często przelewając w nią własne lęki, uprzedzenia czy domysły. W konsekwencji wolimy założyć złą wolę papieża, domniemywać u niego chęć szkodzenia Kościołowi, głupotę, duszpasterską czy doktrynalną niefrasobliwość, a nawet masońskie lub demoniczne wpływy, niż przyjąć, że to my możemy czegoś nie wiedzieć lub nie rozumieć; że to my możemy się mylić. W konsekwencji dla wielu papież i ci, którzy zgodnie z najbardziej fundamentalnym nauczaniem Kościoła szanują jego autorytet, uznawani są za wrogów Kościoła, modernistów i liberałów. Katolików, którzy chcą być posłuszni papieżowi, nazywa się papistami lub pogardliwie określa mianem tych, którzy czepiają się jego sutanny. Można jeszcze szukać usprawiedliwienia dla tych, którzy tego rodzaju narrację bezrefleksyjnie powtarzają za innymi. Tym nietrudno ją wybaczyć, bo często stanowi ona po prostu wodę na młyn ich lęków, religijnej niepewności czy duchowego zagubienia. Ale co z tymi, którzy ją świadomie i celowo wytwarzają? Czynią to zazwyczaj w połączeniu z pożałowania godną woltą, próbującą osłabić lub intelektualnie obejść te fragmenty oficjalnego nauczania Kościoła, które jednoznacznie mówią, na czym polega autorytet papieża w Kościele i co to znaczy być mu posłusznym.
Jaki jest tego efekt? Smutny i słaby. Katechizm Kościoła Katolickiego podaje bowiem wyraźnie, że poza nieomylnością, którą cieszy się Biskup Rzymu, gdy jako najwyższy pasterz i nauczyciel ogłasza definitywnym aktem naukę dotyczącą wiary i obyczajów, także jego nauczaniu zwyczajnemu towarzyszy tak zwana „boska asystencja”, czyli szczególna obecność Ducha Świętego, gdy „nie formułując definicji nieomylnej i nie wypowiadając się w »sposób definitywny« – wykonuje swoje nauczanie zwyczajne, podaje pouczenia, które prowadzą do lepszego zrozumienia Objawienia w dziedzinie wiary i moralności. Nauczaniu zwyczajnemu – podkreśla Katechizm Kościoła Katolickiego – wierni powinni okazać »religijną uległość ich ducha«, która różni się od uległości wiary, a jednak jest jej przedłużeniem” (KKK 892). Analogiczne fragmenty znajdziemy oczywiście również w innych dokumentach Kościoła – w Kodeksie Prawa Kanonicznego czy konstytucjach soborowych. I jest tam wyraźnie mowa o „religijnej uległości”. Nie znaczy to, że z nauczaniem zwyczajnym papieża nie należy dyskutować, ani że nie może ono podlegać krytycznemu namysłowi. Warto, a nawet trzeba dyskutować – także nad samym rozumieniem autorytetu papieża w czasach obecnych. Jest jednak różnica między dyskusją i zdrową krytyką, a systematycznym uderzaniem w pozycję Ojca Świętego – wyniosłą pogardą, dla której Franciszek to psujący Kościół szkodnik Bergolio. I rzecz znamienna – ci, którzy straszą modernistycznym zamachem na doktrynalną i dyscyplinarną jedność Kościoła, którego miałby się papież swoimi działaniami dopuszczać, „rozmiękczając” pewne wątki kościelnej nauki, sami nie widzą tego „modernizmu” w swym podejściu do kwestii papieskiego autorytetu; nie przyznają się do tego, że na wiele sposobów osłabiają i kwestionują te aspekty katolickiego nauczania, które akcentują jedność z papieżem jako istotny element katolickiej tożsamości. Pomijają przy tym nie tylko ważną dla katolickiej doktryny gradację dokumentów teologicznych, wybierając te, które im pasują, ale często jako normę traktują prywatne wypowiedzi pojedynczych hierarchów lub swoje osobiste przekonania. Z jednej strony ostrzegają przed „protestantyzacją” Kościoła i otwarciem na dialog, z drugiej strony realizują to, co w istocie faktyczną „protestantyzację” stanowi – wypowiadanie posłuszeństwa papieżowi. Na razie jest ono zawoalowane, ubrane w narrację o konieczności przetrwania, „przeczekania” tego pontyfikatu. A co, jeśli następny będzie, jak wiele na to wskazuje, dokładnie w duchu obecnego? Niektórzy tak już „przeczekują” od Soboru Watykańskiego II, przekonani, że stanowią forpocztę prawdziwego katolicyzmu, w gruncie rzeczy natomiast – trwając bardziej w subiektywnym przekonaniu o własnej nieomylności niż w prawdziwej jedności z Kościołem. W tym wszystkim największym paradoksem jest to, że obecnie wielu protestantów z większym szacunkiem traktuje papieża i respektuje jego autorytet niż pewna część przekonanych o swej ortodoksji katolików. I nie chodzi wcale o to, że papież faktycznie zmienia katolicką doktrynę, ale o to, że subiektywne przekonanie o takim stanie rzeczy jest dla wielu wystarczającym powodem, aby jawnie kontestując Franciszka, samemu tę doktrynę naginać – tym razem pod szyldem katolickiej prawomyślności. Czy to nowa, druga fala reformacji w Kościele? Jeśli tak, to o ile ta pierwsza – niezależnie od tego, jak oceniać jej konsekwencje – miała przynajmniej po części za przyczynę faktyczne nadużycia w Kościele, o tyle ta druga – w dużej mierze podejrzliwość, spekulacje, uprzedzenia i subiektywne „widzi mi się”.
Aleksander Bańka