Religijne symulakry i „katolicki” antydialog

Możemy mieć świetne pomysły na duszpasterska reformę Kościoła, trafne intuicje i spektakularne diagnozy. Możemy mieć nawet szczere chęci i autentyczną wolę zaangażowania w zmiany. Nic z tego. Żadna poważna, autentyczna zmiana w Kościele nad Wisłą nie nastąpi, jeśli nie nauczymy się z sobą rozmawiać.

Zdumiewa mnie, jak silny lęk przed dialogiem przebija przez postawy sporej części katolików – niezależnie od tego, z którą kościelną „frakcją” się identyfikują. W zasadzie w wielu wypadkach o jakimkolwiek dialogu nie może już być mowy. Ten drugi, inaczej myślący, mający odmienne zdanie lub opinię na dany temat, a nawet często inną duchową wrażliwość, urasta nierzadko do rangi wroga, którego trzeba zwalczyć, wykluczyć i przed kim należy się zabezpieczyć. Widać to nie tylko w stosunku do tak zwanego „świata”, który dla wielu jawi się jako niebezpieczny, pełen pułapek i zagrożeń. Uderza to również w naszym wewnątrzkościelnym, „katolickim” dialogu. Wielu nie potrafi znieść, że możemy przystępować do tego samego stołu Eucharystii, słuchać tego samego Słowa Bożego, wierzyć w te same prawdy wiary, a jednocześnie różnić się poglądami politycznymi, społecznymi czy ekonomicznymi, podejściem do pandemii, duchową wrażliwością i stylem przeżywania wiary. I co z tego, że Kościół zawsze taki był – że od samego początku mieściły się w nim różne nurty, tradycje, rozmaite duchowości. Że istotą „katolickości” jest właśnie jedność w wielości, powszechność rozumiana nie wąsko i płasko ale wielowymiarowo, jako pojednana różnorodność. Dziś ta różnorodność wielu jawi się jako zagrażająca, a odmienność bliźniego – jako dowód, że właśnie zły świat go zainfekował lub Antychryst zwiódł, albo też przeciwnie – że jest zacofanym, zamkniętym na nowoczesność ignorantem. Nic dziwnego, że dla własnego poczucia duchowego bezpieczeństwa tworzymy sobie swoiste religijne symulakry, z którymi nie tylko się utożsamiamy, ale które traktujemy również jako matrycę oceny bliźniego. Jeśli się w niej nie mieści – hejtujemy, piętnujemy i wykluczamy. Ta sztucznie skonstruowana rzeczywistość utkana z ekskluzywnych quasi-teologicznych przekonań i osobliwych pobożnościowych prawideł wymaga wsparcia. Wiec ją wspieramy, dobierając autorytety – mówców, nauczycieli, kaznodziejów – wedle tego, co chcielibyśmy od nich usłyszeć. W gruncie rzeczy nie interesuje nas prawda. Chcemy prawdy dla nas – tej, która nas wzmacnia, uspokaja, która układa nam świat wedle naszych najgłębszych potrzeb i przekonań. My przeczuwamy, ale nie potrafimy tego wypowiedzieć. Szukamy więc tych, którzy nasze przeczucia nazwą, zamkną w płynną narrację i wypowiedzą za nas.  
       
Czy można się jeszcze dziwić, że w naszym wewnętrznym, katolickim świecie narasta wzajemna wrogość, a często nawet otwarta agresja względem tych, którzy naruszają nasze religijne symulakry; przeciw tym, z którymi musielibyśmy się spotkać, porozmawiać, skonfrontować, może zmierzyć? Boimy się stanąć oko w oko z odmienną perspektywą, boimy się braku argumentów – tego, że ktoś naruszy nasz z tak wielkim trudem konstruowany bezpieczny, sztuczny świat. Granice tego świata stają się granicami naszego myślenia. Dlatego odcinamy wszystko, co je przekracza, i szufladkujemy – deiktycznie, przez wskazanie: ten jest modernistą, ten heretykiem, a ten zaściankowym, oderwanym od realiów konserwatystą. To oczywiste, że z tej perspektywy synodalność, dialog i wzajemne słuchanie, które tak mocno akcentuje papież Franciszek, wielu jawią się jako zagrożenie. Że inkluzywność – idea, dialogicznego otwarcia na różne perspektywy i spotkania w obrębie Kościoła także z tymi, którzy nie w pełni się w nim odnajdują, to dla niejednego niemal zamach na dogmat i uderzenie w spójność wiary. Skoro o takie właśnie niszczycielskie zamiary potrafimy posądzać naszego inaczej myślącego, katolickiego bliźniego, o ileż bardziej tych, którzy są na marginesie Kościoła lub wprost poza nim. Synodalny proces, który proponuje nam papież, nie będzie prosty. Wymaga on bowiem nie tylko dobrych chęci, ale autentycznej metanoi – porzucenia swych religijnych symulakrów i zmiany myślenia. To jednak jest proces, który czasami może trwać nawet przez pokolenia.            

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka