O zadaniach stojących przed Kościołem w Europie mówi w rozmowie z KAI abp Stanisław Gądecki, który w latach 2016-2021 był wiceprzewodniczącym Rady Konferencji Biskupich Europy (CCEE). Wymienia wśród nich: troskę o rodzinę, obronę życia ludzkiego, formację młodzieży, zajęcie się „odrzuconymi”, wspieranie ekumenizmu oraz dialogu z kulturami i religiami, ocalenie natury dla przyszłych pokoleń, zachowanie pokoju oraz włączenie się w drogę synodalną.
– Wielu biskupów zadaje sobie pytanie, o co właściwie w niej chodzi – przyznaje metropolita poznański i tłumaczy, że papieżowi „chodzi o nauczenie ludzi synodalności, nauczenie tego, jak rozmawiać ze sobą, jak rozeznawać, jak umieć wybierać to, co dobre”. Zwraca uwagę, że w przeciwieństwie do poprzednich Synodów Biskupów, najbliższe zgromadzenie wychodzi „poza krąg ochrzczonych”. - Konsultowani mają być także ci, który stoją z daleka i wcale się nie identyfikują z Kościołem – przypomina przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.
Za najbardziej istotne w pracach CCEE abp Gądecki uważa sprawy „dotyczące przekazu wiary: jak organizować przekaz wiary w społeczeństwach, które w dużej mierze są wiary pozbawione?”.
***
Rozmowa z abp. Stanisławem Gądeckim, w latach 2016-2021 wiceprzewodniczącym Rady Konferencji Biskupich Europy (CCEE)
KAI: Rada Konferencji Biskupich Europy (CCEE) skończyła 50 lat. Jakie zadania stoją przed jubilatką i Kościołem w Europie na kolejne lata?
- Te zadania są bardzo rozległe. Niektóre się pokrywają z tymi, z którymi już się mierzyliśmy. Pewne wyzwania są stałe, może zmienia się tylko kąt patrzenia. Ale dochodzą też nowe.
Pierwszym jest troska o rodzinę. Zdajemy sobie sprawę, że to ona ostatecznie decyduje o kształcie przyszłego społeczeństwa. Dlatego rodzina powinna zyskać od Kościoła wszelkiego rodzaju wsparcie. W obecnym czasie potrzeba rodzinom większego uznania i większej odwagi, aniżeli kiedyś, gdyż jakiś czas temu zaczęto faworyzować związki partnerskie i jednopłciowe. Ale nigdy nie można z nimi mieszać małżeństwa z dziećmi, bo to jest jedyny naturalny model rodziny. Przy całym szacunku dla równej godności każdego człowieka, nie da się zrównać małżeństwa i rodziny z tymi związkami. A gdy mowa o przekazie wiary, to jeszcze do niedawna robiła to tylko rodzina. Ten dawny model przekazu wiary opierał się na matczynej wierze.
Drugim zadaniem jest obrona życia ludzkiego. Gdy mówi się o sprowadzaniu człowieka do roli przedmiotu, którym można handlować, to powrót do przekonania, że życie ludzkie ma wrodzoną godność i trzeba je chronić na wszystkie możliwe sposoby, jest sprawą priorytetową, której być może będzie w przyszłości bronił tylko Kościół.
Wśród zadań, które będą zawsze, jest formacja młodzieży. Dorasta pokolenie żyjące albo w świecie równoległym, nierzeczywistym, albo takie, które jest niedojrzałe, nigdy nie zostało wystawione na próby dojrzałości, dlatego nie może być odpowiedzialne. Może część winy ponosi rodzina, która coraz mniej czasu poświęca młodym, a może jest to także winą społeczeństwa, które toleruje takie niedojrzałe przygotowanie do dorosłości, uważa, że każdy powinien robić, co chce, każdy powinien być wolny, także wolny w sposób niedojrzały. Będzie to z pewnością dużym problemem dla przyszłości Polski i dla przyszłości Europy. Widać to po stopniu niezrozumienia młodego pokolenia. Nawet doświadczeni nauczyciele i wychowawcy nie są w stanie ogarnąć tego problemu. Wydaje się, że albo przygotuje się ludzi, którzy będą stać obok, nasłuchiwać, rozmawiać z młodzieżą, albo ten kontakt się w ogóle przerwie. Tylko świadkowie mogą przekonać tych ludzi do wiary i do chrześcijaństwa. Ani nauczyciele, chyba że są jednocześnie świadkami, jak powtarzamy od czasów papieża Pawła VI.
Następnym zadaniem jest ukierunkowanie na tych, którzy są odrzuceni – nie tylko migrantów, ale wszystkich, wobec których społeczna solidarność jest znikoma, rozpływa się w słowach, a czynów nie widać. Dlatego odrzuceni nie wierzą, że ktoś się rzeczywiście nimi interesuje, że ktoś się nad nimi pochyla i że robi to nie dla politycznego interesu. Ta komunia afektywna i efektywna z odrzuconymi będzie w przyszłości sprawą jeszcze bardziej palącą. Cywilizacja się rozwija, a człowiek niespecjalnie. Widać to wyraźnie po tym, że poza ludźmi ideowymi, prawdziwie wierzącymi, którzy się oddają tej pracy, trudno znaleźć podobnych. Może ta trudność wynika z tego, że gdy człowiek osiąga pewien stopień dobrobytu, przestają go interesować takie sprawy, jak: wiara, transcendencja, świat duchowy, schodzi on do poziomu materii, wystarczają mu codzienne problemy skupione wokół kupić-sprzedać i właściwie w handlu najbardziej chodzi o takiego człowieka.
Następnym zadaniem jest wspieranie ekumenizmu między wspólnotami chrześcijańskimi. Myślę, że przoduje w tym nawet nie zachodnia, ale południowo-wschodnia Europa, dlatego że ma ona wiele tych wyznań, a ponadto jeszcze wyznawców islamu i judaizmu. Są kraje, w których pomimo napięć dialog między nimi trwa. To pokazuje, że ekumenizm jest możliwy.
Łączy się z tym zadanie dialogu z kulturami i religiami w odniesieniu do zdrowej laickości, w odróżnieniu od laickości chorej, która dopiero wtedy będzie zadowolona, gdy zrezygnujemy z wiary, z krzyża, z obecności chrześcijańskiej. Rozmawiałem z panią ambasador Azerbejdżanu w Polsce. Powiedziała mi, że ich prezydent dziwi się temu, że w Europie Zachodniej chrześcijanie własnymi rękoma niszczą swoją tradycję. Szczególnie widać to w Parlamencie Europejskim. Jest to niezrozumiałe samobójstwo.
Zadaniem jest też sprawa szacunku dla świata stworzonego, czyli ocalenie natury dla przyszłych pokoleń. Dobrze, jeśli nie jest to radykalnie nastawione na ochronę natury bez ochrony człowieka. Niekiedy w sposób chory przedstawia się każdego człowieka jako niszczyciela natury. Dlatego najlepiej jest zniszczyć jak największą liczbę ludzi albo nie dopuścić do ich narodzin, żeby w ten sposób ocalić świat natury. Batalia toczy się między ekologią integralną a ekologią materialistyczną, a wynik jej jest wcale nie pewny, bo tych, którzy chwalą papieża Franciszka i jeżdżą na spotkania z nim, zasadniczo nie interesuje zdanie papieża o ekologii integralnej. Chcą tylko przeforsować swój punkt widzenia, wykorzystując papieża w sposób instrumentalny.
Zadaniem Kościoła jest też sprawa zachowania pokoju. Wojna na Bałkanach pokazała, jak łatwo stracić pokój i jak bardzo trzeba o niego zabiegać. O edukację młodzieży dla pokoju, dla zrozumienia innych kultur, dla dobrze rozumianej tolerancji: tolerancji dla dobra, a nietolerancji dla zła. Osiągnięcie pokoju jest sztuką. Trzeba wychowywać do niego młode pokolenie, bo starsze nie bardzo okazało się zdolne.
Wreszcie ostatnim zadaniem na przyszłość jest droga synodalna. Wielu biskupów zadaje sobie pytanie, o co właściwie w niej chodzi. Znamy klasyczny synod, taki jak prowadziliśmy w archidiecezji poznańskiej: cotygodniowe spotkania po trzy godziny, odbywające się przez cztery lata, wciąganie do współpracy wszystkich możliwych grup. Taki synod rozumiemy, wiemy, ile pracy wymaga i jakie są jego stabilne efekty. Natomiast jak rozumieć drogę synodalną? Papieżowi pewnie bardziej chodzi o nauczenie ludzi synodalności, nauczenie tego, jak rozmawiać ze sobą, jak rozeznawać, jak umieć wybierać to, co dobre. Z rozmów z kard. Mario Grechem i Sekretariatem Generalnym Synodu Biskupów wynika, że oni też mają mglisty obraz tego, jak to powinno wyglądać.
Ten Synod Biskupów o synodalności jest niezwykły także dlatego, że dotychczas mówiliśmy, że synod jest sprawą Kościoła: biskupów, księży, wiernych świeckich. Tu natomiast wychodzimy poza krąg ochrzczonych. Konsultowani mają być także ci, który stoją z daleka i wcale się nie identyfikują z Kościołem. Oby się to nie przerodziło w krytykanctwo, które nie podaje argumentów, uzasadnienia. W każdej diecezji muszą być przygotowane internetowe platformy, a potem platforma ogólnokrajowa, żeby mogli na nią wejść i wyrazić swoją opinię ci, którzy tego pragną, a nie są w żadnych kościelnych stowarzyszeniach, wspólnotach, radach parafialnych, różnego rodzaju duszpasterstwach.
Biskupi z różnych krajów są zatrwożeni krótkim czasem trwania konsultacji na poziomie diecezjalnym. Dziesięć pytań, na które odpowiadamy, jest mobilne: można je skracać, można rozszerzać według potrzeby. One same w sobie są tak rozległe, że właściwie odpowiedzieć na nie w dużym gremium nie jest wcale łatwo. Zdziwiło mnie też, że synteza odpowiedzi ma mieć tylko dziesięć stron.
KAI: Przez minione pięć lat Ksiądz Arcybiskup był wiceprzewodniczącym CCEE. Co Księdzu Arcybiskupowi udało się wnieść w prace organizacji skupiającej przewodniczących episkopatów państw Europy?
- Przede wszystkim wnosiłem to, co wnosi każdy będący w Prezydium CCEE, czyli mozolną pracę. Nie każdy z członków CCEE zdaje sobie sprawę, ile czasu trzeba poświęcać na przygotowanie dobrych programów wydarzeń, które czasem dotyczą nie tylko katolików, ale również prawosławnych i protestantów.
Co dwa miesiące Prezydium spotykało się w Rzymie, żeby omawiać, kogo zapraszamy, po co zapraszamy, na jaki temat ma wygłosić referat... Mieliśmy też wtedy okazję przekazywać sprawy, które nas interesują Ojcu Świętemu – sprawy najbardziej istotne, dotyczące przekazu wiary: jak organizować przekaz wiary w społeczeństwach, które w dużej mierze są wiary pozbawione?
Kiedy inni członkowie CCEE mówią: „Jesteśmy mniejszością”, to w Polsce jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że możemy powiedzieć: „Jesteśmy większością”. Nie wiadomo, jak długo, ale jeszcze można to powiedzieć. W najgorszej sytuacji znajduje się Luksemburg: tam trzeba odwoływać się do wartości humanistycznych, żeby być w ogóle zrozumianym.
Podczas niedawnego zgromadzenia plenarnego w Rzymie były przewodniczący Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani dał piękną replikę, jak powinien się zachowywać polityk katolicki, jak powinien bronić rodziny, w jaki sposób z odwagą występować i nie dać się zastraszyć w sytuacji, która już i u nas się pojawia, że nie wolno w żadnym wypadku urazić strony muzułmańskiej czy żydowskiej, ale urażać katolików można na każdym kroku i nawet chętnie. Ludzie, pod wpływem strachu, uważają, że lepiej się nie wychylać, nie mówić, że jesteśmy katolikami. Widać to w korporacjach, gdzie wielu pracowników boi się w ogóle przyznać do chrześcijaństwa, czyli stchórzyli w punkcie wyjścia. Zawsze uważaliśmy, że Polacy są narodem odważnym i nie lubią, żeby im ktoś narzucał swoją opinię, a się okazuje, że gdy w grę wchodzi pieniądz albo wyrzucenie z pracy – nabierają wody w usta. Trochę więc jesteśmy sami sobie winni.
To było naszym najważniejszym zadaniem w CCEE: zastanawiać się, jak przekaz wiary powinien wyglądać. Temu szczególnie służyło nasze zgromadzenie plenarne w Santiago de Compostela w 2019 roku, gdzie była mowa o tym, jak przekazywać wiarę w społeczeństwie, w którym katolicy stanowią mniejszość. Właściwie mamy dwie drogi wyjścia: albo drogę ogrodników, albo drogę rewolucjonistów. Droga ogrodników, katolicka, polega na tym, żeby się zabierać do pracy, niszczyć chwasty, przekopywać grządki, otaczać rośliny opieką w czasie zimy i w ten sposób zadbać o to, żeby nie zatruć owoców, które można zniszczyć nadmiarem chemikaliów. W ten sposób z pokolenia na pokolenie przechodzi ogród, w lepszy lub gorszy sposób pielęgnowany. Natomiast druga droga polega tym, że trzeba skopać wszystko i nie zostawić śladu niczego, co było przedtem. Trzeba wszystko rozwalić, ponieważ wszystko jest tradycyjne, dawne i przebrzmiałe. Trzeba zaczynać od nowa. Gdy się tych ludzi pyta, co oznacza to „nowe”, to nie bardzo są zdolni odpowiedzieć, ale powtarzają, że „trzeba od nowa”. Ta druga droga jest niszcząca dla cywilizacji ludzkiej, ale pewnie ludzie jeszcze nie bardzo zdają sobie z tego sprawę.
Na pewno był to czas pracowity także dla naszych pomocników z Sekretariatu CCEE. Spiąć to wszystko, przy braku pieniędzy, jest okropnie trudno.
KAI: Na budżet CCEE się składają konferencje biskupie oraz sponsorzy, pozyskiwani na konkretne wydarzenia?
- Tak. Swoją część daje jeszcze szwajcarski kanton Sankt Gallen, który w ten sposób chce promować obecność siedziby CCEE w tym mieście.
KAI: Pamiętam, że był pomysł przeniesienia siedziby CCEE z Sankt Gallen w inne, łatwiej dostępne miejsce.
- Próbowaliśmy przenieść siedzibę do Rzymu. Nawet znaleźliśmy miejsce niedaleko Watykanu. Ale kazano nam się wstrzymać. Może mieć to związek z projektem połączenia dwóch instytucji: CCEE i COMECE (Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej).
KAI: I wtedy siedzibą byłaby Bruksela?
- Tak. Ale różne są nasze podległości, bo COMECE podlega pod Sekretariat Stanu, a CCEE pod Kongregację ds. Biskupów. COMECE zajmuje się kontaktami z instytucjami Unii Europejskiej, a CCEE przede wszystkim sprawami duszpasterskimi.
KAI: Czy sprawowanie funkcji w instytucji kościelnej na szczeblu europejskim poszerza spojrzenie na Kościół? Patrzy się nie tylko na sprawy swojej diecezji czy Kościoła w Polsce, ale na sprawy całego Kościoła powszechnego?
- Takie poszerzenie spojrzenia następuje znacznie wcześniej, wtedy, gdy wyjeżdża się na studia zagraniczne. Zwłaszcza w Rzymie to nowe spojrzenie na różne Kościoły i narody, na księży z różnych krajów wchodzi w grę. Na początku powierzchownie zaczyna się rozumieć różną kondycję i tych Kościołów, i środowiska, w jakich księża żyją i trudności, z jakimi muszą się zmagać. Takie pierwotne, wczesne, niedojrzałe spojrzenie zaczyna się z początkiem studiów zagranicznych.
Natomiast z CCEE jest zupełnie inna sprawa. Tutaj się tworzy wspólnotę Kościoła, dokładnie analizując sytuację wszystkich Kościołów lokalnych z osobna. Można zrozumieć, jak dalece te Kościoły się różnią. Wydaje się, że jest jeden Kościół i mówimy o jedności w różnorodności, ale tutaj człowiek sobie zadaje pytanie: jak daleko ta różnorodność może być posunięta?
Muszę przyznać, że przewodniczący episkopatów czy to z części zachodniej, czy z części wschodniej Europy, są grupą bardzo kulturalnych typów, delikatnych w obejściu. Ale na pewno istnieje różnica między wschodem a zachodem Europy. Podejście zachodnie wynika z racjonalizmu, z Oświecenia. Nasza droga jest bardziej uczuciowa. Staramy się trafić do człowieka przede wszystkim poprzez uczucia.
KAI: Tylko że uczucia bywają bardzo nietrwałe, dziś są, a jutro ich nie ma...
- Uczucia są nietrwałe, ale niosą dalej niż rozum.