Tego dnia przez Beskid Niski, Bieszczady, Polesie i Suwalszczyznę płynie biblijna rzeka Jordan, a Bóg objawia się nad Bugiem. Takie rzeczy tylko na Wschodzie.
W owym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu w Galilei i przyjął od Jana chrzest w Bugu... Tak mógłby wyglądać początek Ewangelii św. Marka. Wersja wschodnia. Jedno jest pewne: nad prawdziwym Jordanem było cieplej!
Klub morsa „Jordan”
Czytanie z Księgi proroka Ezechiela: „Potem poprowadził mnie ów mąż w kierunku wschodnim i kazał mi przejść przez wodę; sięgała aż do kostek”.
Na całej połaci śnieg… – zaśpiewaliby o dzisiejszej aurze Starsi Panowie Dwaj. Zmarznięty, opatulony od stóp do głów tłum na rozgrzewkę śpiewa inny radosny hymn: Graj swą pieśń, Jordanie, raduj się Janie!
Na Ukrainie, wśród barwionych lodowych krzyży kąpią się śmiałkowie East News/PHL/Aleksey Solodynov Chrzest Jordanu, zwany też Teofanią, Epifanią lub Świętem Światła, jest jednym z najważniejszych świąt Wschodu. I chyba najbardziej malowniczym. Choć aura nie rozpieszcza feerią kolorów, a scenerią uroczystości są zaspy i skute lodem rzeki lub – w najgorszym wydaniu – ogromna plucha i wszechobecne błoto, wody śmierci zamieniają się tego dnia w strumienie życia, przeklęty potop w źródło błogosławieństwa, a przez zabite dechami wschodnie wioski płynie biblijny Jordan.
– Tego dnia liturgia wspomina trzy momenty objawienia się chwały Jezusa: pokłon trzech króli, chrzest w Jordanie i cud w Kanie Galilejskiej – wyjaśnia marianin o. Maciej Zachara, obok pięknie udekorowanej studni przy neounickiej cerkwi w Kostomłotach. – Przez wieki w zachodnim chrześcijaństwie na pierwszy plan wysunęło się święto Trzech Króli. Inne są w tle. A Wschód pielęgnował chwilę chrztu w Jordanie.
Zimno… Nic dziwnego, że na trzaskający mróz mawia się w Rosji: „kriesztienskij maroz”, właśnie od nazwy święta Chrztu Pańskiego. Najstarsi pamiętają czasy, gdy przed II wojną światową młodzi mężczyźni wskakiwali do lodowatej wody. Brrr… Taka styczniowa „jordanowa kąpiel” miała im zapewnić zdrowie i siłę. Klub Morsa „Jordan” zaprasza! Dziś w opustoszałych wioskach wschodniej Polski nikt nie wskakuje do rzek. Na liturgię przychodzą często same staruszki, a ministrantów trzeba pożyczać z sąsiednich parafii. Coraz częściej spotkania liturgiczne organizuje się przy zwykłych studniach. Młodych nie widać. Wyjechali. Do Białegostoku lub Białej Podlaskiej. Taka lokalna biała emigracja.
Marcin Jakimowicz