Dwuletni Michałek wyłożył się jak długi na ziemi. Co gorsza: lizak, który trzymał w rączce, rozsypał się. Malec w ryk. – Nie płacz, przecież lizaki nie są najważniejsze na świecie – pociesza go tata. – Tak, wieeeem – zaszlochał chłopak. – Miłość jest najważniejszaaa. Buuuuu!
– Mamo, wiesz, że Pan Jezus może czyścić zęby słodkim sokiem? – oznajmił pięcioletni Julek – Cooo?! – zdziwiła się Agata, jego mama.– A co, nie wierzysz w Jego moc? – Tatoooo, a wiesz dlaczego Pan Jezus nie miał żony? – wypalił innym razem chłopak. – Bo był zbawicielem świata. I nie musiał! Podczas Mszy św. roratniej ksiądz pytał dzieci: – Kiedy Pan Jezus przyjdzie ponownie na ziemię? – Za rok, za sto lat, w 2012 roku – padały odpowiedzi. W końcu ksiądz podsunął mikrofon Julkowi. A ten odpowiedział pewnie: – Wtedy, kiedy sam będzie chciał!
Tata, to jest posząg!
– A teraz pójdziemy do grobu Pana Jezusa – tłumaczy w czasie Triduum tata trzyletniemu Filipkowi. Przejęty maluch nieśmiało podchodzi do grobu, odwraca się i oznajmia wyraźnie zawiedziony: – Tata! To jest posząg! Radek z Magdą bawią się w „Roraty”. Ksiądz Radek (6 lat) bierze do ręki mikrofon: – A teraz zadam wam najtrudniejsze pytanie na świecie. Kiedy urodził się Pan Bóg? – Ja wiem – wyrywa się jego starsza siostra Magda – 25 grudnia! „Ksiądz Radek” zbity z tropu podchodzi do siostry, wali ją plastikowym mikrofonem w głowę i rzuca: – Niech cię szlag! Ufff! Chwila spokoju.
Dzieci bawią się w chowanego. Szafa niebezpiecznie trzeszczy. „Rabbi Baruch szukał sposobu, aby wyjaśnić, że Bóg jest towarzyszem wygnania, kimś opuszczonym i samotnym, cudzoziemcem nierozpoznanym przez ludzi” – czytam prawosławnego teologa Paula Evdokimova. „Pewnego dnia wnuk Rabbiego grał w chowanego z innym małym chłopcem. Chował się, ale kolega nie chciał go szukać i odszedł. Dziecko poszło z płaczem poskarżyć się dziadkowi. Wówczas, również z oczyma pełnymi łez, Rabbi Baruch wykrzyknął: »Bóg mówi to samo: chowam się, ale nikt nie przychodzi mnie szukać«”.
On jest kombojem!
W jak genialny sposób dzieci opisują Pana Jezusa. Nam – starym koniom – takie metafory nie przejdą nawet przez myśl. Nie wypada. Kościół w Sanoku. Podniesienie. Ciszę przerywa triumfalny okrzyk Brunona – trzylatka zafascynowanego Dzikim Zachodem: „Pan Jezus jest kombojem!!!”. Jest „kombojem”. To znaczy: ma władzę i staje po stronie pokrzywdzonych. – W Matce Bożej najbardziej mi się podoba, że była taka ładna i błękitna – opowiada pięcioletnia Emilka. – Święty Józef to chyba był dobry człowiek. Był stolarzem i zrobił Panu Jezusowi konika. To bardzo dobrze, że się Pan Jezus urodził, bo przyszedł kochać ludzi.
On ich kocha, bo im wybacza niegrzecznostwa. Lubię święta, bo Pan Jezus do nas przychodzi. Ja to czuję, bo jestem grzeczniejsza. My się spotkamy z Panem Jezusem w niebie, kiedy będziemy starymi babciami i dziadkami. Wtedy powiem Panu Jezusowi, że Go bardzo kocham. – Czy do grona największych teologów nie należałoby zaliczyć dzieci? – pyta założyciel
Wspólnoty Błogosławieństw brat Efraim. Jezus nauczał dorosłych i błogosławił dzieci. A my czynimy dokładnie odwrotnie. Maluchy uczą nas zmiany optyki. Przekonałem się o tym przed chwilką. Spojrzałem za okno i jęknąłem: – Boże, znów sypie... – Huraaaa! – ryknęły dzieci. Jeśli się nie staniemy jak one, nie wejdziemy do królestwa.
Marcin Jakimowicz