Myśl wyrachowana: Jeśli odrzucimy cnoty kobiece i męskie, będziemy skazani na "niebinarne" prawa.
Co to są cnoty niewieście? Na pewno nie to, co zaakceptowaliby twórcy „nowego wspaniałego świata”. Tymczasem takim właśnie sformułowaniem posłużył się dr hab. Paweł Skrzydlewski, doradca ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka. „Cnoty niewieście szczególnie akcentują godność kobiety, która wynika przede wszystkim z jej człowieczeństwa, ale też z tego, że przez nią przychodzi nowy człowiek na świat i jest przez nią wychowywany, formowany. Kobieta jest tą, która w rodzinie odgrywa decydującą rolę” – powiedział w rozmowie dla „Naszego Dziennika”. Rozmowa dotyczyła priorytetów edukacyjnych na kolejny rok szkolny.
No, zgrabne to nie było. „Cnoty niewieście” to coś równie zrozumiałego jak „zacne ochędóstwo”, tyle że dużo lepiej nadaje się do wykpienia. A wiadomo, że gdy człowiek związany z polityką powie coś takiego, to choćby miał intencje czyste jak wódka wyborowa, zostanie wzięty w zęby i wypluty dopiero po dokumentnym zgryzieniu. Nic dziwnego, że w lewicowych mediach podniósł się krzyk, że to kruchta, że wstecznictwo i takie tam.
Skutek jest taki, że sensowny w założeniach program został przedstawiony jako projekt zrobienia z uczennic potulnych pensjonariuszek, nadzorowanych przez zdewociałe guwernantki.
A dlaczego to sensowny program? Bo jak najbardziej wskazana jest dbałość władz oświatowych o wychowanie dzieci (nie tylko małych „niewiast”) w świadomości własnej godności – kobiecej i męskiej. Jeśli dziś społeczeństwa zatracają się w pogoni za przyjemnościami bez zobowiązań, gubiąc poczucie sensu, to właśnie dlatego, że ludzka godność przestaje dla nich cokolwiek znaczyć.
Dla pań ze Strajku Kobiet rzetelną edukacją jest wpojenie uczniom przekonania, że kobieta, mężczyzna i dzieci to „faszystowska matryca rodziny”. Czy tego chcemy? Jeśli nie, to zważmy, że taka właśnie jest alternatywa dla programu, w którym akcentuje się ludzką godność. I choć to brzmi strasznie nienowocześnie, to jednak musimy zabiegać o wychowanie młodego pokolenia w wartościach zgodnych z prawem naturalnym. Bez tego w następnym pokoleniu nie będzie czego zbierać, o ile w ogóle ktoś zechce owo pokolenie spłodzić. Bo nie zrobi czegokolwiek dla innych ktoś, dla kogo liczą się wyłącznie jego „prawa”, a nie jakieś cnoty. W czasie, gdy podstawowym prawem człowieka staje się aborcja, strach pomyśleć, jakie jeszcze „prawa” zostaną przyznane tym, którzy dorastają wśród rechotu z cnót – zarówno „niewieścich”, jak i męskich. Czy możemy mieć pewność, że dożyjemy swoich dni, jeśli młodzi, piękni i zdrowi uznają, że ich podstawowym prawem jest „pomóc nam odejść”?
Franciszek Kucharczak