"Często stajemy bezsilni w obliczu przemocy, nienawiści, której ofiarami są bezbronni, nie pragnący tej wojny cywile" - pisze z Kolumbii, o. Michał Radomski SVD.
Od października 2020 jest proboszczem w Murindó. "Pracuję z młodym współbratem z Indonezji. Śmiało staramy się docierać do porozrzucanych w regionie wspólnot, które tworzą Afrokolumbijczycy, Indianie Embera Katío i Mestysi. To najbiedniejsza misja zgromadzenia w Kolumbii. Cieszy mnie, że w tych grupach etnicznych, widzę wielkie pragnienie Boga. To ogromne wyzwanie, by być z ludźmi, którzy nas potrzebują".
W ostatni tydzień stycznia udało się zorganizować wyjazd do trzech wiosek w górnej części rezerwatu Murindó. "Część drogi pokonaliśmy łodzią, później przez bagna, rzeki, góry i dżunglę. Tak dotarliśmy do Chímiadó, Rancho Quemado, Bachiduvi. To niesamowity czas spędzony z tymi ludźmi i kulturą, która zawsze mnie fascynuje".
Misjonarz przyznaje, że wciąż istnieje pewna bariera językowa ponieważ część kobiet i dzieci nie mówi po hiszpańsku. "Jednak, jak kiedyś wspomniał św. Józef Freinademetz, język miłości jaki odczuwam w trakcie naszych wizyt mówi wiele. Nie potrzeba zbędnych słów, aby odczuć ich wdzięczność, gdy ich odwiedzamy, spędzamy wspólnie czas, odprawiamy Mszę, chrzcimy".
Planując kolejne wyprawy misyjne wysłali listy do wiosek najbardziej oddalonych od misji centralnej. "Aby dotrzeć do Turriquitado Alto trzeba płynąć 3 godziny łodzią, potem 8 godzin pieszo przez góry i dżunglę. Jakie było nasze zdziwienie, gdy po kilku dniach (2 lutego), otrzymaliśmy przez WhatsApp nagranie komendanta komunistycznej partyzantki ELN o zaminowaniu dróg w tych górzystych częściach parafii. Ostatnie tygodnie minęły nam na poszukiwaniu rozwiązań, jak im pomóc, jak dostarczyć im żywność, gdyż przez zaminowanie terenu mieszkańcy nie mogą dostać się na własne plantacje" - pisze o. Michał.
Wymienia tragiczne przypadki. W ostatnim tygodniu lutego, w Chanú, najbardziej oddalonej wiosce z parafii Bellavista, sąsiadującej z Vigía, życie stracił jeden z jej liderów. Zginął na oczach synów (16 i 20 lat), zabity miną. Natomiast w Isla, niespełna 13-letni chłopiec stracił prawą nogę stąpając na minę. "To nie są miny wojskowe, jakie wytwarza się w fabrykach. Są to miny ręcznie robione przez grupy partyzanckie. Ich siła rażenia jest ogromna. Ich ofiarami są niewinne osoby, a nie członkowie zwalczających się grup, tej ciągnącej się blisko 60 lat wojny domowej" - informuje werbista.
Misjonarze starają się być z ludźmi, docierać z pomocą w miarę możliwości."Niestety często stajemy bezsilni w obliczu przemocy, nienawiści, której ofiarami są bezbronni, nie pragnący tej wojny cywile. Wciąż żyjemy nadzieją, że całą tę wojenną machinę da się zatrzymać. Ciężko ostatnio myśleć, pisać... Ludzie, do których zostałem tu posłany, to RODZINA. Ludzie naprawdę bliscy. Prezydent i jego ekipa chcą tylko wojny. To przecież biznes. My pragniemy normalnie żyć i działać. Wierzymy, że wspólna modlitwa dokona cudu, na jaki z utęsknieniem czekamy" - pisze o. Michał.
"Czy to, co nas spotyka, to próba?" - pyta. "Niesiemy ten krzyż, bo wiemy, gdzie on nas prowadzi. Doświadczenie śmierci i bólu, jakie odczuwamy w ostatnim czasie, pokazuje nam, że nie możemy się poddać. W miarę naszych możliwości musimy śmiało dawać świadectwo i docierać do tych, do których zostaliśmy tu posłani. Za św. Arnoldem „im trudniej, tym bardziej warto” być bliżej ludzi, którzy najbardziej cierpią na tej wojnie. Tu w Murindó mamy wspaniałą grupę świeckich, zawsze gotowych na wypady do wiosek. W perspektywie całej parafii nasza ekipa prężnie chce działać jako misjonarze świeccy. Bóg wie jak działać. Jemu zawierzamy każdy kolejny dzień".
kabe/werbisci.pl