Bogu dzięki, że mamy papieża Franciszka, który ukazuje nam inną wizję pracy duszpasterskiej, pokazuje jak wyjść z tego zamkniętego kręgu w jakim się znaleźliśmy. Jestem przekonany, że nie ma półśrodków, trzeba realizować linię Franciszka – mówi w rozmowie z KAI abp Henryk Muszyński, Prymas Polski senior, b. metropolita gnieźnieński. Dodaje, że „obecny kryzys powinien wzywać nas do głębokiej odnowy religijnej”.
Musimy podejmować kompetentny dialog. Winniśmy polemizować, broniąc istotnych rzeczy, ale nie przyjmując metod naszych polemistów. A ponieważ dotyczy to małżeństwa, rodziny i tożsamości płciowej, jest to w gruncie rzeczy domena wiernych świeckich. Tymczasem ogół naszych świeckich jest bierny, nie potrafi podjąć tej dyskusji na odpowiednim poziomie. Nie zawsze wykorzystujemy w tym celu w sposób umiejętny postulaty katolickiej nauki społecznej.
To bardzo ważna sprawa. Jak konkretnie postrzega Ksiądz Arcybiskup tę rolę świeckich?
Ze strony świeckich nie wystarczy kultywowanie praktyk religijnych. Potrzebujemy odnowionych kręgów laikatu, w rodzaju takich grup jak np. Rodzina Rodzin, Neokatechumenat czy inne. Ci ludzie winni pełnić rolę świadków Ewangelii w świecie, który nas otacza. To mówi mi moje doświadczenie. Widziałem niejednokrotnie jak wielką rolę może odegrać jedna rodzina neokatechumenalna żyjąca w zwykłym bloku. Bogu dzięki, że mamy te małe grupy, bo jest to oddziaływanie małżeństwa przez małżeństwo, rodziny przez rodzinę, młodych przez młodych.
Człowiekiem, który to doskonale rozumie jest kard. Luis Antonio Tagle z Filipin, obecnie stojący na czele Kongregacji Ewangelizacji Narodów, czołowej struktury misyjnej Kościoła. Kiedy przed kilku laty przybył na Zjazd Gnieźnieński, przyszła do niego dziennikarka i pyta, dlaczego w Manili jest tak mało kościołów. A on na to, że Kościół to nie są budynki, a o wiele ważniejszy jest Kościół żywy. Tłumaczył, że Kościół na Filipinach są to głównie małe wspólnoty. Tam gromadzą się ludzie ze wszystkich zawodów i jest to żywy Kościół. Biznesmeni czują się odpowiedzialni za swoje środowisko, nauczyciele za swoje, rodzice, za swoje – jest to Kościół przyszłości. Koniecznym postulatem na dziś jest wizja Kościoła jako wspólnoty. Kościół to jest żywy Chrystus ale w swoich wiernych. I tę eklezjologię, eklezjologię komunii, musimy dziś głosić i nikt nas w tym nie zastąpi.
Franciszek mówi wciąż o „Kościele w drodze”. Dla mnie jest to temat bardzo ważny, jako dla biblisty. Pan Jezus za życia cały czas był w drodze, nie miał domu. Cała Ewangelia jest drogą do Jerozolimy. Jest to trudna droga, poprzez Kalwarię i wszystkie inne doświadczenia, ale jest to droga, która kończy się spotkaniem ze Zmartwychwstałym. Sens tej drogi polega na tym, dokąd ona prowadzi. Śmierć staje się początkiem nowego życia. Jest to bardzo piękna wizja Kościoła: dynamiczna i angażująca wszystkich. Trzeba wstać, trzeba iść, każdego dnia od nowa i każdy z nas za to ponosi odpowiedzialność.
Chrystus mówi także: „Wy jesteście światłością. Wy jesteście zaczynem”. Nie mówi „Wy powinniście być”. Albo jesteśmy, albo nie jesteśmy. I dlatego zawiedliśmy. Nie potrafiliśmy przekonać, że chrześcijaństwo jest piękne, że jest nie tylko godne uwagi, ale, że towarzyszy mu wizja przyszłości.
Nie możemy być Kościołem osiadłym, konserwującym wiarę wierzących, ale Kościołem w drodze, otwartym na wszystkich.
Drzwi Kościoła – jak obrazowo mówi Franciszek – muszą być otwarte, także na zagubionych i tych, którzy są daleko.
Ale otwartość zakłada tożsamość. Im bardziej jestem zakorzeniony, tym bardziej jestem otwarty. Im mniej jestem zakorzeniony, tym więcej jest u mnie lęku, agresji, izolacji.
A skoro takie postawy dominują, jest to dowód, że jesteśmy słabo zakorzenieni w naszej chrześcijańskiej tożsamości?
Mamy więc mnóstwo do zrobienia. Nie możemy zatrzymać się na udziale w liturgii i zwykłej obrzędowości. Powinniśmy budować nową, pogłębioną duchowość. Duchowość, której istotą jest osobowa wspólnota życia i miłości z Chrystusem Zmartwychwstałym. Przecież razem z Nim zmartwychwstaliśmy i nosimy zadatki nowego życia. Chrześcijaństwo jest niezastąpione, bo siłą chrześcijaństwa jest miłość. Musimy więc budować wspólnotę, zaufanie, jedność, poczynając od rodziny, od Kościoła, a kończąc na narodzie i społeczeństwie. W wymiarze publicznym władza świecka, cywilna i działalność Kościoła powinny mieć charakter komplementarny, bez instrumentalnego nadużywania z jednej czy drugiej strony.
Ale skoro władzę mają „nasi”, czyli politycy, którzy wyznają bliski system wartości, to przyczynią się do tego, że Polska pozostanie krajem chrześcijańskim. Tak myśli wielu duchownych i świeckich. Co Ksiądz Arcybiskup na to?
Bardzo niebezpieczny jest brak klarownego respektowania autonomii i niezależności państwa i Kościoła. Instrumentalizacja dla własnych celów jest nadużyciem i nie służy dobru społecznemu. Niestety w Polsce nie zawsze jest to respektowane tak ze strony rządzących, jak i niektórych instytucji w Kościele. I dlatego Kościół w świadomości dużej części społeczeństwa łączony jest z jedną partią. Tak nie może być, grozi to osłabieniem Kościoła i osłabieniem państwa. Wspierając „brachium saeculare” jako Kościół tracimy naszą tożsamość i uniwersalizm misji. Przecież do wszystkich zostaliśmy posłani.