12 marca mija rok od ogłoszenia przez WHO pandemii SARS-CoV-2. Przedstawiamy podsumowanie ostatnich 12 miesięcy, które zmieniły życie nas wszystkich.
Pierwszą część, obejmującą okres od jesieni 2019 r. do sierpnia 2020 znajdziesz tutaj:
Październik-listopad - najwyższe liczby zgonów od II wojny światowej i światło w tunelu
Te dwa miesiące były jak dotąd najczarniejszym okresem od początku pandemii, nie tylko zresztą w Polsce. Już na początku października z niepokojem obserwowano codzienne raporty Ministerstwa Zdrowia, nie tylko dotyczące liczby zdiagnozowanych zakażeń, ale też dostępnych łóżek szpitalnych, w tym stanowisk respiratorowych. Resort zdrowia systematycznie zwiększał tę pulę, przynajmniej na papierze. W praktyce jednak oznaczało to równoczesne ograniczanie miejsc szpitalnych dostępnych dla pacjentów z innymi schorzeniami. A liczba chorych na covid-19 z ostrą niewydolnością oddechową rosła każdego dnia i to w tempie coraz szybszym, przypominającym rozpędzającą się lawinę. Pomimo tego rządzący nie zamykali szkół, choć eksperci wskazywali na ewidentną zbieżność czasową przyspieszenia rozwoju epidemii z rozpoczęciem nowego roku szkolnego (z trzytygodniowym opóźnieniem wynikającym z tempa rozwoju choroby).
Nasz komentarz:
W połowie miesiąca sytuacja była już na tyle poważna, że rząd podjął decyzję o budowie szpitali tymczasowych w każdym województwie. Pierwsza taka placówka, na około tysiąc pacjentów, miała powstać na Stadionie Narodowym w Warszawie, gdzie sytuacja była najbardziej dramatyczna. Choć według rządowych statystyk miejsc w szpitalach ciągle nie brakowało, to codziennie media informowały o wielogodzinnych kolejkach karetek pod stołecznymi szpitalami, o pacjentach, których ze względu na brak miejsc nie chce przyjąć żaden szpital. Opublikowano nawet wstrząsające nagrania rozmów załogi jednej z karetek z dyspozytorem pogotowia, z której wynikało, że pacjentów w stolicy po prostu nie ma gdzie hospitalizować. Problem nie dotyczył jednak wyłącznie Warszawy. Co jakiś czas pojawiały się informacje o ludziach, którzy zmarli na ulicy, bo nie dotarł do nich żaden zespół ratownictwa medycznego - po prostu nie było wolnych karetek. Czarny scenariusz, który obserwowaliśmy wiosną w Lombardii czy Hiszpanii, był o krok od urzeczywistnienia w Polsce.
24 października, przy 13 628 nowych zakażeniach i 179 zmarłych pacjentach w ciągu doby, rząd ogłosił całą Polskę strefą czerwoną. Tydzień później, tuż przed weekendem z uroczystością Wszystkich Świętych podano do publicznej wiadomości informację o zamknięciu na te dni cmentarzy. Decyzja ta była powszechnie krytykowana z względu na jej późne zakomunikowanie, w chwili, gdy wielu Polaków było już w drodze na cmentarze, a sprzedawcy zniczy i kwiatów byli zaopatrzeni w setki tysięcy chryzantem, których de facto nie mieli komu w tej sytuacji sprzedawać. Cmentarze zamknięto, ale szkoły w dalszym ciągu pozostawały otwarte.
31 października nowych zakażonych w ciągu doby było już blisko 22 tysiące, czyli ponad 40 razy więcej niż 1 września, a dobę wcześniej zmarło 280 zakażonych. Jednak o skali dramatu nie mówiły jedynie liczby podawane w codziennych raportach. Ogólna tygodniowa liczba zgonów w porównaniu z analogicznym tygodniem w latach poprzednich była zdecydowanie wyższa. Znacznie wyższa niż wzrost spowodowany zgonami osób zmarłych na covid-19. Częściowo były to zgony pacjentów z covid-19, którzy nie byli zdiagnozowani, a częściowo skutek utrudnionego dostępu do pierwszej pomocy dla innych pacjentów w poważnym stanie, spowodowany przeciążeniem systemu opieki zdrowotnej.
Z początkiem listopada sytuacja jeszcze się pogorszyła. W szczytowym okresie dziennie diagnozowano blisko 28 tys. nowych zakażeń przy stosunkowo niskiej liczbie testów (bywało, że prawie co drugi wykonany test dawał wynik pozytywny, potwierdzający zakażenie), a 25 listopada poinformowano o najwyższej jak dotąd dobowej liczbie zgonów z powodu covid-19: za poprzedni dzień zaraportowano aż 674 zmarłych pacjentów.
Na początku miesiąca przywrócono znaczną część restrykcji. M.in zamknięto galerie handlowe, restauracje, hotele, obiekty sportowe, instytucje kultury, wprowadzono ściślejsze ograniczenia w sklepach czy miejscach kultu, a 9 listopada ponownie zamknięto szkoły i przywrócono nauk zdalną. I chociaż sytuacja była koszmarna, to tego samego dnia pojawiło się światełko w tunelu: amerykański koncern farmaceutyczny Pfizer poinformował, że wyprodukowana przez niego szczepionka przeciw SARS-CoV-2 ma w testach klinicznych przeprowadzonych na kilkudziesięciu tysiącach ochotników ponad 90 proc. skuteczność. Choć były to dopiero zapowiedzi, to sama informacja dała nadzieję, że w tej nierównej walce z covid-19 przejdziemy z fazy oblężonej twierdzy do kontrofensywy.
Od połowy miesiąca zaczęto zauważać delikatny trend spadkowy jeśli chodzi o nowe zakażenia w Polsce - ponowne ograniczenia zaczęły przynosić efekty. Zgodnie z prognozami liczba zgonów spowodowanych zakażeniem SARS-CoV-2 zaczęła powoli spadać z dwutygodniowym opóźnieniem względem spadku nowych zakażeń. Wciąż były to jednak bardzo wysokie liczby i nawet na początku grudnia zdarzały się dni, gdy umierało ponad 600 pacjentów.
Grudzień-styczeń: początek szczepień na świecie i w Polsce
Wspomniana kontrofensywa w postaci powszechnej akcji szczepień rozpoczęła się na początku grudnia. Dokładnie 8 grudnia miało miejsce pierwsze na świecie szczepienie przeciw SARS-Cov 2 poza badaniami klinicznymi szczepionką Pfizer/BioNTech w Wielkiej Brytanii. Wkrótce akcje szczepień rozpoczęły się w kolejnych krajach, m.in. Izraelu, Kanadzie czy USA. EMA (Europejska Agencja Leków) dopuściła szczepionkę do użycia na terenie UE półtora tygodnia później, a pierwsze szczepienia w Polsce wykonano dzień po świętach Bożego Narodzenia. Wkrótce dopuszczone do użytku zostały też szczepionki kolejnych producentów.
Do szczepień zachęcał papież, a Kongregacja Nauki Wiary wydała nawet dokument, w którym podkreśliła, że wobec braku dostępności innych środków przeciwdziałania chorobie dopuszczalne z moralnego punktu widzenia jest stosowanie szczepionek wyprodukowanych przy użyciu linii komórkowych pozyskanych w wyniku aborcji w latach 60.
W naszym kraju w pierwszej kolejności szczepiono pracowników służby zdrowia. Równocześnie w mediach społecznościowych wzmogła się aktywność ruchów antyszczepionkowych.
Koniec 2020 r. i początek 2021 przyniósł jednak kolejne złe wieści. Pierwszą z nich było rozprzestrzenienie się tzw. brytyjskiej mutacji koronawirusa i odkrycie wariantu południowoafrykańskiego. Oba warianty najprawdopodobniej rozprzestrzeniają się znacznie szybciej niż starsza odmiana SARS-CoV-2, co spowodowało szybki wzrost liczby nowych zakażeń w wielu krajach - był to początek tzw. trzeciej fali pandemii covid-19.
Drugą zła wiadomością było niewywiązywani się producentów szczepionek z deklarowanych wielkości dostaw preparatu. W wielu krajach, w tym w Polsce, doprowadziło to do sytuacji, w której konieczne było zweryfikowanie planów szczepień i znaczne spowolnienie tempa całej akcji.
O skali skutków pandemii najdobitniej świadczą dane GUS za 2020 r. W tym właśnie roku w Polsce zmarło aż o 140 tys. osób więcej niż się urodziło. To tak, jakby z mapy wymazać miasto wielkości Rybnika, Zielonej Góry lub Opola z okolicznymi wioskami.
Na przełomie roku na sile zaczęły też przybierać ruchy przedsiębiorców z zamkniętych gałęzi gospodarki i ich akcja #OtwieraMY, której celem był nacisk na rząd w celu umożliwienia prowadzenia normalnej działalności gospodarczej. W wielu miejscach Polski doszło do otwarcia m.in. restauracji czy siłowni wbrew rozporządzeniu zakazującemu takiej działalności. O ile wiosną 2020 r. perspektywa lockdownu wydawała się krótkoterminowa a przez to łatwiejsza do zaakceptowania dla przedsiębiorców, o tyle dla wielu z nich przedłużające się zamknięcie sprawiło, że stanęli na krawędzi bankructwa. W tej sytuacji ścieranie się racji medycznych z gospodarczymi i społecznymi stało się coraz mocniejsze. I to pomimo tego, że w porównaniu z państwami sąsiednimi ograniczenia wprowadzone w Polsce są stosunkowo łagodne.
Luty - marzec : trzecia fala w Polsce
Choć spadające od połowy listopada liczby diagnozowanych nowych zakażeń doprowadziły do sytuacji, w której w połowie miesiąca nieznacznie poluzowano obostrzenia, to już po dwóch tygodniach stało się jasne, że tzw. trzecia fala epidemii i wiążący się z nią wzrost zachorowań nie ominie też naszego kraju. O ile do połowy lutego średnio rejestrowano dziennie nieco ponad 5 tys. zakażeń, o tyle od tego czasu pojawił się systematyczny trend wzrostowy. Chorych przybywa w szybkim tempie, a w ostatnich dniach znowu na poziomie ponad 15 tys. dziennie. Choć jeszcze nie widać wyraźnego skoku w statystyce zgonów (ten przyjdzie najprawdopodobniej za około 2 tygodnie), to wciąż dziennie umiera średnio 250 zakażonych pacjentów.
Na przełomie lutego i marca znowu w niektórych regionach znacznie pogorszyła się sytuacja z dostępnością miejsc do hospitalizacji. Najgorzej jest na Warmii i Mazurach, ale źle sytuacja wygląda też w lubelskim, pomorskim i na Śląsku. W tej chwili eksperci modelujący przebieg epidemii przewidują, że szczyt tej fali może nastąpić w okolicach świąt Wielkanocnych, czyli za około miesiąc. Biorąc pod uwagę, że teraz przybywa po 15 tys. zakażonych na dobę, to na podstawie analizy danych z jesieni wiemy, że sytuacja jest zła. Dlatego uważajmy na siebie, unikajmy zbędnych skupisk ludzi i zwyczajnie troszczmy się o siebie nawzajem. Według prognoz dzięki systematycznemu postępowi akcji szczepień i zbliżającej się wiośnie, możemy mieć nadzieję, że kolejna, jesienna fala, nie będzie już tak tragiczna w skutkach.
wt