Z cyklu: Jaką książkę warto przeczytać?
Baśnie Hansa Christiana Andersena czytałam wieki temu. Część chyba wspólnie z rodzicami i bratem. W każdym razie było to dość dawno. Ostatnio stwierdziłam, że właściwie nic z nich nie pamiętam albo jedynie fragmentarycznie. Byłam ciekawa, jak właściwie na nie zareaguję po takim czasie. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Nie tylko ich treści, ale też niezwykłej plastyczności i łatwości wyobrażenia sobie tego, o czym pisze autor.
Już sam wstęp, przynajmniej w moim wydaniu - Anny Milskiej, zachęca, by nie tylko "Baśnie" przeczytać, ale by dowiedzieć się czegoś więcej o samym pisarzu. Tak naprawdę nigdy nie interesowałam się życiem Andersena. Wiedziałam jedynie, że zatrzymał się u Dickensa. A sam Dickens miał go po tej wizycie trochę dosyć, a nawet bardzo. Po przeczytaniu wstępu Milskiej moja wiedza jest ciut większa. Hans nie miał łatwego dzieciństwa, jego ogrodem była doniczka. Cierpiał z powodu choroby dziadka. Z rówieśnikami nie potrafił znaleźć wspólnego języka. To dzięki babci poznał mnóstwo historii i baśni ludowych. Jej postać przewija się także na kartach jego opowieści. Na przykład w "Kaloszach szczęścia" pisze o niej tak:
"By mi dogodzić, gdym prosił o czary,
Dała mi babcia swoje okulary.
Idź w takie miejsce, gdzie jest ludzi wiele,
I poprzez szkiełka oglądaj świat śmiele,
Myśli ich staną przed tobą jak karty,
Z łatwością poznasz, co każdy z nich warty".
(Przekład wiersza z wyd. H. Ch. Andersen "Baśnie" PIW, Warszawa 1956)
To dzięki niej przedmioty w jego wyobraźni nie były martwe. Marzył o teatrze, byciu aktorem. A został pisarzem i w dodatku najbardziej poczytnych baśni na świecie, choć pisał także inne rzeczy, o czym może nie wszyscy wiedzą. Ja osobiście mam ochotę przeczytać jego autobiografię.
Jednak co najbardziej urzekło mnie w "Baśniach" i zaskoczyło to, to, że przepełnione są odniesieniami do Boga. Tak, tak. Prawie w każdym opowiadaniu Bóg jest takim ukrytym bohaterem, który obdarza nas swoim uśmiechem. Chociażby w "Stokrotce", która jest wdzięczna Bogu za swoje istnienie. W "Pięciu ziarnkach grochu" matka dziękuje Bogu za roślinkę za oknem, która sprawia, że jej córka wraca do zdrowia.
Bardzo podoba mi się baśń pt. "Dzikie łabędzie", to właśnie dzięki niewinności i pobożności Eliza jest w stanie uratować swoich braci zamienionych w dzikie ptaki. W trudnych sytuacjach dziewczyna modli się ("Nawet we śnie nie przestawała się modlić"), a całe rodzeństwo na małej skale podczas, gdy wokół panuje sztorm, śpiewa psalmy.
"Niebo płonęło nieustającymi błyskawicami i grom uderzał po gromie, a bracia i siostra trzymali się za ręce i śpiewali psalmy, czerpiąc z nich pociechę i otuchę".
Zaskoczył mnie również fragment z "Królowej śniegu", gdy mała Gerda przed wkroczeniem do pałacu Królowej odmawia "Ojcze nasz", a następnie śpiewa Kayowi pieśń: "Różyczki kwitną tak pięknie w dolinie, Pójdę pokłonić się bożej Dziecinie".
Z perspektywy czasu stwierdzam, że "Baśnie" Hansa Christiana Andersena naprawdę nie są tylko dla dzieci, w niezwykły sposób przemawiają także do dorosłych. Ja mam wydanie z rysunkami Jana Marcina Szancera. Rysownik fantastycznie oddaje opowieści pisarza na swoich rysunkach. To takie małe dzieła sztuki.
Polecam na zimowe wieczory dużym i małym, a najlepiej czytać "Baśnie" w rodzinnym gronie.
Zajrzyjcie także do bardzo ciekawego artykułu Edwarda Kabiesza "Religijny Andersen".
"Baśnie" Hans Christian Andersen, Nasza Księgarnia, Warszawa 1992
Małgorzata Gajos