Z cyklu: Jaki film warto obejrzeć?
Część z nas tytuł filmu "Był sobie książę" (reż. Alex Wright) może kojarzyć przede wszystkim z książką Rachel Hauck. To adaptacja, troszkę co prawda zmieniona, ale całkiem udana. Myślę, że to film w sam raz dla całej rodziny na czas zimowej przerwy. Lekki, zabawny i mądry.
Brakowało mi jedynie odniesień do Boga, których jest zdecydowanie więcej w książce, ale myślę, że wśród proponowanych dzisiaj filmów, ten i tak stanowi ewenement. Nie ma tu epatowania nagością, wskakiwania do łóżka po pierwszej randce, itd. To dobra baśń dla młodszych i starszych o prawdziwej miłości.
Susanna Truitt (Megan Park) jest z wykształcenia architektem ogrodów i dopiero co została porzucona przez swojego chłopaka, na którego trochę się naczekała, bo był w wojsku, jednak Adam stwierdził, że ich drogi nie pobiegną razem. Susanna, by trochę dojść do siebie po tym wyznaniu w siada w auto i jedzie przed siebie. Łapie gumę i zatrzymuje się przy Dębie Zakochanych. Lekko załamana brakiem podnośnika w bagażniku poznaje Nate'a (Jonathan Keltz), który pomaga jej zmienić oponę. Wymieniają kilka zdań i każde jedzie w swoją stronę.
Nate rozmawia ze swoją znajomą o urządzeniu ogrodu i wspomina o Susannie, pani Waller (Colleen Winton) jest zainteresowana zatrudnieniem młodej architekt. Mężczyzna rusza więc na poszukiwanie Susanny. Niespodziewanie ojciec Truitt ląduje w szpitalu, Nate oferuje jej podwiezienie do szpitala, a następnie swoją pomoc w rodzinnym sklepie ogrodniczym. Przypada do gustu matce Susanny, a także jej młodszej siostrze Avery. Susanna ostatecznie zgadza się zająć ogrodem pani Waller.
Zaprzyjaźnia się z Natem, gdy wychodzi na jaw, że mężczyzna jest księciem małego państewka, a za chwilę zostanie królem. Ta informacja sporo komplikuje w życiu obojga. Nate musi też wyjechać niespodziewanie, ale to nie jest ostatnie spotkanie tych młodych.
Polecam na "zimowe" wieczory.
Poniżej zwiastun.
M. Gajos