Nie stała się chrześcijanką z dnia na dzień. Jej wewnętrzne zmagania trwały. Oblubieniec był cierpliwy. Z miłością i delikatnością drążył skałę serca swojej wybranki. Stein po niemiecku znaczy kamień...
Widzę go, lecz jeszcze nie teraz, dostrzegam go, ale nie z bliska: Wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło.
Głos czytającego Torę we wrocławskiej synagodze milknie. Czarnowłosa dziewczynka, siedząca pomiędzy matką a starszą siostrą, podnosi głowę. Czuje, że to słowo ją porusza, choć nie rozumie dlaczego. To było jak błysk, jakby na chwilę odchyliła się niewidzialna zasłona. Serce nastoletniej Edyty wypełnia bolesna tęsknota za Czymś jeszcze dla niej nieodkrytym...
"Całe życie szukałam prawdy" - notowała w swoich dziennikach Edyta Stain. Zamknięta w ciasnych pokojach wrocławskiej kamienicy, balansując pomiędzy twardą żydowską wiarą matki a obojętnością religijną starszego rodzeństwa, Edyta uciekała w świat książek. W nich szukała prawdy. Była mądra, wyjątkowo zdolna. Wiedza przychodziła jej z niebywałą lekkością. Czuła, że jest stworzona do rzeczy wielkich. "Marzyłam o szczęściu i sławie - pisała. - Byłam przekonana, że jestem przeznaczona do czegoś wielkiego i zupełnie nie mieszczę się w ciasnych, mieszczańskich ramach, w jakich się urodziłam".
Była konsekwentna. Ponieważ nie odkryła prawdy w judaizmie, już jako 15-letnia uczennica gimnazjum przestała się modlić. Kiedy zdała na wrocławski uniwersytet, uważała się za ateistkę i feministkę. Studiowała filozofię, germanistykę, historię i psychologię. Pragnienie dojścia do prawdy przekuła na zdobywanie wiedzy i kolejnych stopni naukowych. Była typem upartego naukowca. Nie chciała przyjmować niczego za prawdę, czego wcześniej sama by nie zbadała. W jej życiu nie było miejsca na Boga i praktyki religijne.
Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą - notowała wiele lat później.
Jednak studia, choć dające satysfakcję, nie uchroniły jej przed głęboką depresją, w jaką wpadła na pewnym etapie życia. "Słońce zdawało się gasnąć, nawet w pełnym, jasnym dniu - wspominała. - Straciłam zupełnie zaufanie do ludzi; chodziłam jakby zmiażdżona strasznym ciężarem, nie umiałam niczym się cieszyć".
W tym czasie poznała dzieła Edmunda Husserla. Jaka była jej radość, gdy udało się jej dostać na studia do tego ojca fenomenologii. Rok po obronieniu dyplomu była już jego asystentką, a po kolejnym roku doktoryzowała się u Husserla z filozofii.
Wybuchła I wojna światowa. Edyta zaciągnęła się jako wolontariuszka do szpitala zakaźnego w morawskich Hranicach. Z całym oddaniem pielęgnowała rannych. Stanęła oko w oko z dramatem wojny i piętnem, jakie zostawia ona w sercach młodych mężczyzn wracających z frontu. Całą swoją wrażliwą naturą poczuła też kruchość ludzkiego życia. Jeszcze bardziej jej serce zaczęła wypełniać tęsknota za poznaniem sensu i głębi życia.
We Fryburgu zaprzyjaźniła się z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Filozofia coraz bardziej ją fascynowała. W niej szukała odpowiedzi na swoje pytania. W Getyndze poznała Maxa Schelera i po raz pierwszy zetknęła się z ideami katolickimi. "Bariery uprzedzeń racjonalistycznych, wśród których wyrosłam nie wiedząc o tym, upadły - świat wiary stanął nagle przede mną" - napisała później o swoim doświadczeniu.
W Getyndze poznała także młodego docenta Adolfa Reinacha. Polubili się. Edytę zachwyciła jego dobroć i delikatność. Młode życie Adolfa przerwała brutalnie śmierć na froncie. Edyta pojechała odwiedzić żonę tragicznie zmarłego przyjaciela. W jego domu, choć pogrążonym w smutku, panowała atmosfera pokoju i ufności. Jakim szokiem było to odkrycie dla racjonalnej pani filozof! "Nasze życie zanurzone jest w Chrystusie - wyjaśniła wdowa. - Nawróciliśmy się i przyjęliśmy chrzest w Kościele protestanckim".
Było to moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Bożą mocą, jakiej udziela On tym, którzy go niosą. Ujrzałam pierwszy raz w życiu Kościół w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. W tym momencie załamała się moja niewiara i ukazał się Chrystus w tajemnicy krzyża.