Podczas spotkania kobiet z klubu Koalicji Obywatelskiej z szefem klubu Cezarym Tomczykiem większość wypowiedziała się przeciw referendum w sprawie aborcji - wynika z informacji PAP. Wśród rozmówców PAP z klubu KO poglądy na temat pomysłu Grzegorza Schetyny są też w większości sceptyczne.
Były lider PO Grzegorz Schetyna zaproponował ostatnio, by problem z ustawą aborcyjną, którzy został wywołany orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego z 22 października, rozwiązać za pomocą referendum.
Przyznał, że "w kwestii aborcji nie ma dobrych dróg", ale "należy zastanowić się nad referendum w tej sprawie". "Być może trzeba się odwołać do woli narodu. To nie tylko kwestia światopoglądowa, to kwestia czystej polityki" - ocenił.
Nie zostało to dobrze przyjęte w kierownictwie PO. Liderzy Platformy uznali bowiem, jak wynika z informacji PAP, że Schetyna znów wychodzi przed szereg i robi własną politykę.
W czwartek po południu przewodniczący klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej Cezary Tomczyk spotkał się, w trybie on line, z należącymi do klubu KO kobietami. Spotkanie miało zamknięty charakter, ale z informacji PAP wynika, że większość uczestniczek wypowiedziała się przeciw idei referendum w sprawie aborcji, choć z różnego powodu. Przeciw miała być jedna z najbardziej konserwatywnych posłanek KO Joanna Fabisiak, ale także np. liderka Zielonych Małgorzata Tracz, która reprezentuje pod względem ideowym przeciwne skrzydło klubu.
"Prawo do aborcji należy do praw człowieka, a nad prawami człowieka nie przeprowadza się referendum" - mówi Małgorzata Tracz PAP.
Bardziej zniuansowane stanowisko ma w tej sprawie była szefowa Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer, choć też jest sceptyczna. "Bez szerokiej debaty, takiej jak miała miejsce w Irlandii, gdzie odbył się panel obywatelski, referendum nie ma sensu, bo można je zmanipulować" - ocenia. Zwraca uwagę, że w Irlandii odbył się właśnie taki panel, gdzie prezentowano narrację różnych stron, a dopiero zwieńczeniem było referendum. A dotyczyło pytania, które zaproponowano w ramach panelu.
Bez takiej debaty, dodaje Lubnauer, istnieje zagrożenie, że pytanie referendalne będzie postawione stronniczo. "Dlatego referendum mogłoby być tylko efektem debaty publicznej, w ramach której opracowane zostałyby pytania" - zaznacza.
Jej zdaniem i bez referendum "Polki mają prawo do tego samego, co inne obywatelski Unii Europejskiej". A w krajach UE, poza malutką Maltą, kobiety mają prawo do przerwania ciąży od 9 lub od 12 tygodnia, w zależności od kraju.
Wątpliwości ma też reprezentująca Inicjatywę Polską Katarzyna Piekarska. "Sama idea referendum nie jest zła. Niestety w polskich warunkach trudno będzie liczyć na rzetelną debatę publiczną w tej sprawie i rzetelny panel obywatelski" - zwraca uwagę.
Dodaje, że nie wyobraża sobie, by "taką rzetelną debatę była w stanie przeprowadzić np. telewizja publiczna". "Dlatego byłabym sceptyczna w sprawie referendum, choć zdaję sobie sprawę z tego, że bez jego przeprowadzenia żadnej zmiany prawa może nie być" - zaznacza. "Trudno będzie znaleźć wyraźną większość w Sejmie, aby zmienić prawo albo w jedną albo w drugą stronę" - mówi Piekarska.
Jeśli jednak już decydować się na referendum, to wtedy, jej zdaniem, można by jednocześnie zadać pytanie o związki partnerskie.
Przeciwny referendum jest też Paweł Poncyljusz, uważany w KO za przedstawiciela skrzydła konserwatywnego. "Jestem przeciwny, bo uważam nie można poddawać pod referendum spraw światopoglądowych, które zawsze będą ludzi dzielić. W ten sposób wypuszcza się dżina z butelki i nigdy się go z powrotem nie zapędzi" - mówi Poncyljusz PAP.
"Gdybym miał czarodziejską różdżkę, wolałbym wrócić do 21 października 2020 roku, kiedy nie zapadł jeszcze wyrok Trybunału Konstytucyjnego" - mówi. "Z winy PiS zostało to jednak zniszczone, choć można było po prostu uszczegółowić przypadki, kiedy można dokonać aborcji" - dodaje.
Poncyljusz przyznaje zarazem, że rozumie postulat Grzegorza Schetyny jako "szukanie formuły pójścia do przodu". "Najlepiej jednak by się stało, gdyby pani Przyłębska sama zjadła wyrok, który wykreowała" - mówi.
Przeciwnikiem referendum jest też były szef klubu PO Sławomir Neumann. "Z kilku powodów. Jeden z nich jest taki, że niezależnie od wyniku referendum może nie być wiążące, więc nic nie wniesie poza wielomiesięcznym wielkim sporem. Bo na końcu to przecież parlament uchwala ustawę" - tłumaczy.
"Na przykład odbywa się referendum za pół roku, większość powie, że jest za liberalizacją, a obecny Sejm, z większością PiS i tak nie uchwali odpowiedniej ustawy" - wyjaśnia.
Stąd zdaniem Neumanna i tak trzeba poszukać rozwiązania w parlamencie. "Jak nie w tym, to w kolejnym. Najlepiej, żeby to była jakaś umowa społeczna, która uwzględni racje maksymalnie wielu środowisk, choć na pewno nie zadowoli wszystkich" - dodaje poseł KO. W jego opinii dziś nie ma wątpliwości jedynie co do tego, że po "wysadzeniu dotychczasowego kompromisu kolejne rozwiązanie będzie bardziej liberalne niż było".
Podobny pogląd ma senator Krzysztof Brejza. "Byłem zwolennikiem kompromisu aborcyjnego, ale po tej brutalnej grze wartościami w wykonaniu kolegów z PiS zmieniłem zdanie i uważam, że powrotu do kompromisu aborcyjnego nie ma" - mówi PAP. "Nie wiem czy potrzebne byłoby referendum, ale z pewnością Sejm następnej kadencji powinien kobietom umożliwić decydowanie o sobie" - dodaje.
Z kolei senator Kazimierz Ujazdowski uważa, że "referendum po rzetelnie przeprowadzonej debacie jest właściwym rozwiązaniem tej bardzo delikatnej kwestii".
"Osobiście jestem przekonany, że ustawodawstwo po 1993 roku było właściwe, to była moralna i zasadna ochrona życia w rozumnych granicach, uznających także inne dobra, takie jak życie i zdrowie matki, a także nie wymagająca od ludzi heroizmu" - przekonuje Ujazdowski.
"Jednak w dzisiejszej sytuacji Grzegorz Schetyna ma dobrą intuicję, że rozwiązaniem legitymowalnym i właściwym może być referendum" - zaznacza.
22 października Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepis tzw. ustawy antyaborcyjnej z 1993 r. zezwalający na aborcję w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu jest niezgodny z konstytucją. Przepis straci moc wraz z publikacją wyroku w Dzienniku Ustaw, co dotąd jednak nie nastąpiło. Orzeczenie TK wywołało falę protestów w całym kraju.
Zgodnie z art. 190 konstytucji, orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego "podlegają niezwłocznemu ogłoszeniu" w organie urzędowym, w którym akt normatywny był ogłoszony, a orzeczenie wchodzi w życie z dniem ogłoszenia, jednak Trybunał Konstytucyjny może określić inny termin utraty mocy obowiązującej aktu normatywnego.
Obowiązująca od 1993 r. Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, nazywana tzw. kompromisem aborcyjnym, zezwala na dokonanie aborcji w trzech przypadkach. Jednym z nich jest duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu, co uznał TK za niekonstytucyjne. Pozostałe przypadki to sytuacja, gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety lub gdy ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego (gwałt, kazirodztwo).
Rozwiązaniem mającym wyjść naprzeciw protestującym przeciwko zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego na skutek wyroku TK ma być propozycja prezydenta. Andrzej Duda skierował do Sejmu swój projekt zmian w ustawie o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Zgodnie z nim wprowadzona ma zostać przesłanka umożliwiająca przerwanie ciąży w przypadku tzw. wad letalnych płodu. Projekt został skierowany do I czytania w komisjach.