Muszę powiedzieć, że my w Watykanie nie spodziewaliśmy się nazwiska, które padło… Gdy usłyszeliśmy: "Wojtyła", ogłoszone przez monsignora Pericle Feliciego, w pierwszej chwili w ogóle nie wiedzieliśmy, "z czym to jeść".
Do 16 października 1978 roku dla nas, Polaków, tak zwana Sykstyna była po prostu słynnym arcydziełem geniuszu Michała Anioła. Po tym dniu stała się miejscem drogim naszym sercom, symbolem wielkiej przemiany. Ja, jako Polka, zerkając na jej kontury, zawsze czułam pewną dumę i bliskość.
W październikowym konklawe wzięło udział stu jedenastu purpuratów. Tylko osiemnastu z nich było młodszych od Karola Wojtyły. Jedynym Polakiem wśród nich oprócz przyszłego Jana Pawła II był kardynał Stefan Wyszyński. I to on podczas konklawe, co opowiadał potem sam Ojciec Święty, szepnął do niego: "Jeśli wybiorą, proszę nie odmawiać…".
- Kardynałowie spali w te dni w prowizorycznych małych sypialniach, które zorganizowaliśmy w biurach Sekretariatu Stanu na drugim i trzecim piętrze pałacu papieskiego. Pamiętam jeszcze, że miesiąc wcześniej, podczas pierwszego konklawe 1978 roku, przy pierwszym oknie, tam gdzie znajduje się posąg Matki Bożej, był pokój kardynała Lucianiego, który został wówczas wybrany i przybrał imię Jan Paweł I. Także wszystkie biura od strony bazyliki Świętego Piotra zostały przeznaczone na noclegi dla kardynałów elektorów. Były tam pokoje, w których znajdowała się toaleta, i takie, w których musieliśmy zamontować prowizoryczne WC. Trzeba było zorganizować naprędce wszystko od początku. Prawdziwe prace budowlane! Na trzecie, najwyższe piętro pałacu wnosiliśmy łóżka, pościel, materace. Sala Klementyńska znajdująca się na pierwszym piętrze została przeznaczona na jadalnię dla głosujących. Poustawialiśmy w niej długie stoły. A bezpośrednio pod tą salą, gdzie znajduje się Floreria, czyli magazyn meblowy, połączony z wyższym piętrem małą "wewnętrzną" windą, została zainstalowana specjalna kuchnia. Przy konklawe gotowało czterech szefów kuchni, bo trzeba pamiętać, że kardynałowie przybywali przecież z całego świata, mieli rozmaite preferencje żywieniowe, dlatego też posiłki były różnorodne. Gotowe dania wkładano do tej małej windy, my piętro wyżej odbieraliśmy talerze i serwowaliśmy je purpuratom.
Prawo do pracy przy konklawe mieli tylko ci, którzy wcześniej złożyli przysięgę milczenia. Pamiętam, że przed rozpoczęciem obrad razem z moimi kolegami byłem wezwany do kaplicy Paulińskiej i tam przed kardynałem kamerlingiem wszyscy po kolei kładliśmy prawą rękę na kartach Ewangelii i odczytywaliśmy formułę przyrzeczenia, w której zobowiązywaliśmy się do zachowania tajemnicy milczenia. Potem trzeba było odczytać na głos dokument, podpisać go i oddać kamerlingowi. I tak stawaliśmy się cząstką całej tej machiny funkcjonującej podczas konklawe, starając się, by wszystko działało idealnie w najdrobniejszych szczegółach.
Dla osób, które miały rodzinę, chwilami bywało to trudne. Były to dni pełne wyrzeczeń. Nie można było się dowiedzieć, co słychać w domu, nie mieliśmy żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Wraz z kilkoma, może kilkunastoma kolegami mieszkaliśmy w pałacu. Nie mieliśmy telefonów - o komórkach w tamtym czasie oczywiście nie było mowy, ale nawet telefony stacjonarne, te zwykle rozdzwonione w Sekretariacie Stanu, na ten czas były wszystkie odcięte i wyłączone. Świat nie wiedział nic o tym, co działo się w środku.
A my wszyscy, cała obsługa konklawe: kelnerzy, elektrycy, hydraulicy, zajmowaliśmy się tym, co w danej chwili było najpotrzebniejsze. Choćby sprzątaniem po posiłkach. To dopiero była robota! Nie było przecież jeszcze zmywarek. Kardynałowie za ścianą debatowali, a my myliśmy wszystko ręcznie: talerze, sztućce, szklanki. Często po kolacji musieliśmy pomagać kardynałom, bo oni nierzadko gubili się w korytarzach Pałacu Apostolskiego, nie pamiętali, gdzie kto ma pokój. Wielu z nich przybyło na konklawe z końca świata, nie bywało na co dzień w murach kurii. Pracę kończyliśmy około północy, a przed szóstą rano byliśmy znów na nogach, żeby nakryć do śniadania.
Podobnie jak kardynałowie, my również mieliśmy własne pokoje, choć na innym piętrze, nie przy samych elektorach. W pałacu było jeszcze jedno ciekawe miejsce: w tej jego części, która należy do Muzeów Watykańskich, na czas konklawe zorganizowano dla nas bar z prawdziwego zdarzenia. Można było tam wypić kawę albo dostać paczkę papierosów. Nie płaciliśmy za nic, otrzymywaliśmy to, co akurat było nam potrzebne.
Przebywaliśmy tak zamknięci w środku pałacu przez trzy dni, do popołudnia 16 października - do momentu wyboru nowego papieża.
Magdalena Wolińska-Riedi