Modlitwę na ścianie katowni wyryła wybitym zębem. Henryk Mikołaj Górecki napisał do jej słów muzykę, która wbija się w serce…
Nawet teraz, po 76 latach od uwięzienia, niektórzy mówią i piszą: „nie przeżyła Palace”. Owszem, przeżyła. Ukrywała się, potem wyszła za mąż, zmieniła imię. Urodziła pięcioro dzieci, a zmarła dopiero w 1999 roku. Helena Wanda Błażusiakówna-Pawlik, pseudonim Lena, do końca nie opowiadała niemal wcale o swoim bohaterstwie. Czas, by w końcu poznał ją świat.
Opowieść najstarszej córki
– Mama urodziła pięcioro dzieci. Była wobec nas bardzo wymagająca. Kochająca, ale surowa – opowiada Bogumiła Stanek. – Wychowywała nas w duchu patriotycznym, ale o swojej walce nigdy nie opowiadała. Dowiadywaliśmy się przypadkiem, a potem opowiedziała więcej mojemu mężowi. Nie chciała należeć do stowarzyszeń zrzeszających kombatantów. Do Światowego Związku Żołnierzy AK wstąpiła dopiero pod koniec życia, za naszą namową. Właściwie sami ją zgłosiliśmy. Oficjalne członkostwo przyszło do nas po jej śmierci.
Rodzinie zależało, by bezcenne wspomnienia matki zostały spisane. By pamięć o dzielnej dziewczynie, męczonej w katowni Podhala, przetrwała. Pani Bogumiła opowiada jeszcze o skromności swej matki: – Mama nie lubiła się fotografować. Dlatego w archiwum rodzinnym właściwie nie mamy jej zdjęć – mówi. – Zachowało się tylko jakieś powojenne zdjęcie znad morza. Pamiętam, że gdy próbowaliśmy raz znienacka sfotografować ją, gdy coś gotowała w kuchni, szybko zakryła twarz fartuchem.
Może to skromność, a może przyzwyczajenie z okupacyjnej młodości? Gdy dyskrecja i głęboka konspiracja ratowały życie? A przecież i za komuny „Lena” musiała ukrywać przeszłość w AK.
Córka Pika
Życiorys Heleny Błażusiak-Pawlik, który napisała wiele lat po wojnie, jest dojmująco krótki. W żołnierskich słowach „Lena” raportuje: „Urodziłam się 4 lutego 1926 roku w Szczawnicy, jako córka Stanisława Błażusiaka i jego żony Zofii z domu Hurkała. Szkołę podstawową ukończyłam w Szczawnicy, po której pomagałam rodzicom w domu. Wybuch wojny w 1939 roku zastał mnie i naszą rodzinę w Szczawnicy. Mój ojciec Stanisław Błażusiak ps. Pik i starszy mój brat Stanisław Franciszek od jesieni byli zaprzysiężonymi przewodnikami Komórki Służby Zwycięstwu Polski w Szczawnicy. Przeprowadzali żołnierzy i oficerów WP po wojnie obronnej z 1939 roku, z Nowego i Starego Sącza do Szczawnicy. Przeprowadzani wojskowi byli zakwaterowani w naszym domu i w innych domach mieszkańców Szczawnicy w oczekiwaniu na kuriera, który przeprowadzał ich ze Szczawnicy przez Słowację na Węgry”.
Kilkunastoletnia wtedy dziewczyna mocno wspierała ojca i brata. Pisze o tym jednym zdaniem: „W czynnościach zakwaterowania uchodźców pomagałam ojcu i bratu”. Nieodrodna. Dlatego mówili na nią „córka Pika”, bo tak samo jak ojciec była odważna i dyskretna. Nieustępliwa i nastawiona na działanie. – Jej starszy brat, mój wuj, miał pseudonim „Orzełek”. Ona była po prostu córką patrioty i siostrą patrioty. Mogła rosnąć tylko na patriotkę – opowiada pani Bogumiła. Córka Pika dorastała wraz z toczącą się wojną. Wiele widziała. Dokonywała dojrzałych wyborów. Walkę podejmowała już własną…
Skończyła 18 lat, a trzy miesiące później została żołnierką. „W maju 1944 roku zostałam zaprzysiężona przez komendanta placówki ZWZ-AK „Slec I” Szczawnica, por. dr. Adama Czartoryskiego ps. Szpak do konspiracji jako łączniczka na trasie Szczawnica – Schronisko na Lubaniu. Tam był punkt kontaktowo-noclegowy i instruktażowy dla przechodzących oddziałów partyzanckich. W schronisku leczyli swoje rany ranni partyzanci polscy AK i radzieccy”.
Pod koniec lipca 1944 roku wybucha powstanie szczawnickie. Szczawnica dołącza w ten sposób do akcji „Burza”, chce walczyć z niemieckim okupantem. Jednak powstanie upada i cała rodzina musi się ukrywać. Chronią się w lesie, ponieważ poszukuje ich Gestapo. Helena przechodzi na punkt kontaktowy ZWZ-AK na Lubaniu, do kpt. Ernesta Durkalca ps. Sław. Prowadzi kuchnię dla ukrywających się i załogi, opiekuje się rannymi. We wrześniu zapewne Gestapo otrzymuje donos. Rozpoczyna się obława. „25 września 1944 roku, wczesnym rankiem, Niemcy (…) urządzili obławę na partyzantów ukrywających się w schronisku. Zostaliśmy wszyscy, 16 osób, aresztowani”.
W czasie sprowadzania jeńców z Lubania niektórym udało się uciec, dwie osoby zostały rozstrzelane. – Mama też chciała uciekać, ale jedna z pojmanych kobiet, trzymając ją kurczowo za rękę, nie pozwalała – prosiła, żeby nie ryzykowała postrzału. Mama jej posłuchała i tak trafiła do Czorsztyna, do siedziby Gestapo – opowiada pani Bogumiła. – Tam mamę przesłuchiwano. W końcu postawili ją przy murze, na rozstrzelanie. Odstąpili od tego zamiaru w ostatniej chwili. Chcieli wiedzieć więcej, wydobyć ważne informacje, dlatego zapewne przewieziono matkę i kilka osób do katowni Gestapo, do Palace w Zakopanem.
Agata Puścikowska