W tych wyborach wielu katolików głosowało lub zagłosuje inaczej niż ja. Większości nie znam i niewiele mogę o nich powiedzieć. Jednak są między nimi tacy, którzy należą do grona moich bliższych lub dalszych znajomych. Wiem, że się modlą, prowadzą pogłębione życie duchowe, starają się żyć w przyjaźni z Bogiem, akceptują nauczanie Kościoła. A jednak z jakiegoś względu popierają kandydatów, których ja bym nie poparł. Czy z tego powodu mam prawo ich potępić?
05.07.2020 19:20 GOSC.PL
Zupełnie nie przemawia do mnie bardzo mądre, aczkolwiek – niestety – w praktyce mocno już zdewaluowane stwierdzenie: nie potępiamy człowieka, ale jego czyny. Dlaczego? Ponieważ większość spośród tych, którzy do tego imperatywu się odwołują, w rzeczywistości nie potrafi go zastosować. Fora internetowe, media społecznościowe i inne jeszcze przestrzenie społecznej komunikacji pełne są rozmaitych form agresywnej napaści, gdzie argumenty merytoryczne bywają zazwyczaj tylko wstępem do brutalnych ataków ad personam. Środowiska ludzi, którzy identyfikują się z wartościami chrześcijańskimi, wcale nie wyróżniają się pod tym względem pozytywnie. Przeciwnie, przynajmniej te „dyskusje”, które ja prześledziłem (bardziej z obowiązku zadośćuczynienia wymogom obiektywizmu niż z przyjemności) potwierdziły smutną prawdę: Deklarujemy się jako uczniowie Chrystusa, lecz zbyt często w sposobie traktowania politycznych przeciwników niczym nie różnimy się od pogan. Nie chodzi przy tym wyłącznie o styl podejścia do osób nie mających z Kościołem wiele wspólnego, ale także do ludzi, z którymi uczestniczymy w jednej Eucharystii, modlimy się w trakcie tych samych nabożeństw czy słuchamy podobnych duchowych konferencji. Co więcej, czasami nawet rzecz dotyczy osób formujących się w jednej wspólnocie. Klękamy obok siebie w czasie adoracji, podnosimy razem ręce w tym samym uwielbieniu. Gdy jednak ujawniamy swe poglądy polityczne i okazuje się, że ci, od których oczekiwalibyśmy przytakiwania, myślą inaczej, włącza się jawna agresja lub przynajmniej tłumiona i z trudem skrywana niechęć. Często nie dajemy tego po sobie poznać, ale w rzeczywistości taki delikwent jest już u nas przegrany. Nie potrafimy przyjąć do wiadomości, że wbrew naszym przekonaniom może obstawać przy swoich racjach.
Święty Ignacy z Loyoli zapisał w Ćwiczeniach duchownych niezwykle mądrą radę: „Trzeba z góry założyć, że każdy dobry chrześcijanin winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego, niż do jej potępienia”. Dopiero, gdy tej wypowiedzi ocalić nie może, powinien podjąć dalsze kroki – bynajmniej nie takie, które zakładałyby wycinanie politycznych przeciwników ogniem i mieczem. Czy jednak przeciwne poglądy polityczne można w jakimś stopniu ocalić? Gdy wiele lat temu rozpoczynałem studia politologiczne, nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak złożonym układem odniesień, czynników wpływu i rozmaitych racji jest system polityczny. Gdy kończyłem moje studia pewien byłem jednego – największym błędem obywatela, który chce aktywnie uczestniczyć w życiu politycznym, jest ślepe przywiązanie do poglądów wybranego przez siebie kandydata czy partii; jeśli to bezkrytyczne przywiązanie motywowane jest dodatkowo czynnikami światopoglądowymi lub religijnymi, pogląd staje się ideologią a wiara zaczyna być nadużywana w służbie władzy. Oczywiście, nie chodzi o to, aby sferę społeczno-polityczną postponować albo – na zasadzie przeciwwagi – zupełnie się nią nie interesować. Chodzi natomiast o zdrowy dystans i o zgodę na to, że w jej ocenie możemy się różnić – także wówczas gdy w innych, obszarach (np. w sferze wiary i moralności) mamy jasno zdefiniowane wspólne poglądy. Ale jak to – zapyta ktoś – przecież katolik nie powinien oddać głosu na kogoś, kto na przykład popiera aborcję czy eutanazję. Owszem – odpowiem – i dlatego w sposób cierpliwy, spokojny i merytoryczny będę przekonywał moich rozmówców, aby zmienili swą decyzję. Nie zmieni to jednak faktu, że wielu spośród nich – deklarując poparcie dla tych samych wartości – ostatecznie uzna inne racje za prymarne lub inaczej będzie postrzegać sposób realizacji bądź ochrony wartości nam wspólnych. Dzieje się to zazwyczaj pod wpływem argumentów, które ja oceniłbym jako drugorzędne, oparte na błędnych założeniach lub w ogóle fikcyjne, dla nich jednak – w tej określonej sytuacji politycznej – mają one charakter rozstrzygający. Co więcej, muszę się na to zgodzić. Ich wybór – zakładam – nie jest bowiem dyktowany niechęcią do Kościoła czy zamiarem zanegowania Bożego porządku. To wybór ich sumienia, który powinienem uszanować, ponieważ jak podpowiada mi Katechizm Kościoła Katolickiego, „człowiek ma prawo działać zgodnie z sumieniem i wolnością, by osobiście podejmować decyzje moralne. Nie wolno więc go zmuszać, aby postępował wbrew swojemu sumieniu. Ale nie wolno mu też przeszkadzać w postępowaniu zgodnie z własnym sumieniem, zwłaszcza w dziedzinie religijnej” (KKK 1782). Co więcej, jeśli polityczne wybory moich braci i sióstr w wierze, poza świadomością różnicy zdań wywołują we mnie agresję, złość, czy wręcz nienawiść, którym w takiej czy innej formie daję wyraz, znaczy to, że moje serce jest jeszcze daleko od autentycznego ducha Ewangelii. Troska o ojczyznę, o wspólną przyszłość, a także powiązane z tym zaangażowanie obywatelskie to wszystko są kwestie istotne. Oby jednak nie okazało się, że o sprawy ważne dla Polski walczymy w sposób urągający chrześcijańskiej miłości.
Aleksander Bańka