Dwóch mnichów wiodło życie na tej samej pustyni. Intensywnie się modlili, prowadzili cnotliwe życie, niezmącone żadnym przejawem zła.
Obaj też w tej samej chwili udali się do miasta. Odwiedzili biskupa, wzięli udział w katedralnej liturgii, wieczorem zaś ulegli złej pokusie: przyjemności, kobiety, grzech. Nazajutrz, w drodze powrotnej, pierwszy z nich, wyraźnie przybity, zaczął utyskiwać: „Boże, czegom się dopuścił? Jestem kanalią, bezbożnikiem”. A widząc drugiego w dobrym nastroju, zapytał: „Ciebie nie boli to, co się stało?”. „A co się miało stać?” – zapytał tamten. „Jak to, nie napawa cię obrzydzeniem to, cośmy wczoraj robili?” „Obrzydzeniem?” – zdziwił się tamten. „Wręcz przeciwnie, uczestniczyliśmy w przepięknej liturgii, biskup okazał nam życzliwość. Spotkało nas tyle dobra z niebios”. „I nie boli cię, ileśmy poprzedniej nocy nagrzeszyli?” – nie odpuszczał pierwszy. „Och, bracie – odparł drugi mnich – nie mogę się nadziwić, ile miłości okazuje nam nasz Zbawiciel”. I tak wrócili do swych pustelni. Pierwszy zakonnik gryzł się wspomnieniem swych grzechów. Wreszcie pomyślał, że pustelnia to nie miejsce dla kogoś tak słabego jak on. Wrócił do świata, usiłując leczyć smutek użalaniem się nad sobą, próżniactwem, piciem. Popadł w kolejne grzechy. Drugi mnich podjął na nowo swe chrześcijańskie życie, modlitwę i miłość bliźniego. Ludzie mówili, że nosił w oczach niebo. Zarażał innych nadzieją i radością.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Robert Skrzypczak