Bez wątpienia, na naszych oczach kończy się w Polsce pewna era w sposobie podejścia do Kościoła.
28.06.2020 18:26 GOSC.PL
Karl Rahner mówił kiedyś, że chrześcijanin dwudziestego pierwszego wieku musi być mistykiem. Parafrazując jego słowa można by powiedzieć, że Kościół przyszłości albo przestanie być superhierarchiczny, albo nie będzie go wcale.
Na te słowa natrafiłem po raz pierwszy blisko dwadzieścia lat temu. Zainspirowały mnie wówczas bardzo – zwłaszcza, że ich autor to człowiek, który wtedy stanowił dla mnie wielki teologiczny autorytet. Przeczytałem chyba wszystkie jego książki – także wykłady z teologii dogmatycznej. Tam właśnie znalazłem fragmenty, w których ksiądz prof. Roman E Rogowski w następujący sposób mówił o tak zwanej superhierarchicznej wizji Kościoła: „Jest to wizja wypracowana przez teologów średniowiecznych. Kościół przedstawiony jest jako piramida hierarchii, w której laikat pozostaje na samym końcu: »Świeccy mają obowiązek słuchania, nie władzę rządzenia« – słowa Innocentego III wypowiedziane w czasie soboru Laterańskiego IV […]. Wizja ta – podkreślał ks. Rogowski – jest niewłaściwa i abiblijna. Papież nie jest bowiem głową Kościoła a jedynie widzialnym znakiem tej Głowy. Prawo świeckich w Kościele nie ogranicza się jedynie do domagania się udzielania im sakramentów czy spełniania różnych czynności kościelnych wobec nich przez kler”. Zdaniem ks. Rogowskiego ten superhierarchiczny model opiera się na sztucznie akcentowanym w Kościele podziale na hierarchię i laikat – podziale, który nie przystaje do takiej wizji wspólnoty uczniów Chrystusa, która opiera się przede wszystkim na przywoływanych przez Sobór Watykański II obrazach Kościoła jako Ludu Bożego czy Ciała Chrystusa. Ten ostatni, biblijny obraz ma zresztą szczególne silne podstawy w tekstach Nowego Testamentu – zwłaszcza w listach św. Pawła. Zakłada on, że tym, co najbardziej podstawowe, do czego wszyscy – zarówno prezbiterzy jak i świeccy – powinniśmy się odwoływać jako do naszej wspólnej podstawy, jest fakt wszczepienia w Ciało Chrystusa przez chrzest. To on otwiera przed nami całe spektrum darów, charyzmatów i powołań w Kościele, jednak nie na zasadzie supremacji, sztucznie kreowanej dominacji i wyższości jednych nad drugimi, ale na zasadzie komplementarności urzędów, charyzmatów i posług. Mamy więc być jednym duchowym organizmem, uzupełniającymi się członkami, które – choć istnieje między nimi określona gradacja – nawzajem siebie potrzebują; są współzależne. Nie ma więc mowy, aby jakaś grupa członków uważających się za bardziej nobliwe, przypisywała sobie rolę na tyle wiodącą w organizmie, aby całą resztę uznać za bierny balast lub w najlepszym wypadku – za niewiele znaczącą przypadłość, na rzecz której trzeba pełnić rozliczne funkcje, aby utrzymać ją w moralnej przyzwoitości. Co więcej, ks. Rogowski twierdził, że etap życia Kościoła nacechowany jego superhierarchiczną wizją trwał aż do przełomu XIX i XX wieku. Gdy dziś, po dwudziestu blisko latach ponownie zastanawiam się nad jego słowami, mam coraz większą pewność, że w tej kwestii ks. Profesor nieco się pomylił.
Oczywiście, nie chodzi o powszechnie obowiązującą narrację. Gdy swego czasu badałem rozwój idei powołania świeckich w Kościele, wyraźnie rzucało mi się w oczy coraz silniej występujące w oficjalnych dokumentach Kościoła – mniej więcej od czasów Leona XIII – podkreślanie istotnej roli, jaką świeccy pełnią w eklezjalnej rzeczywistości. Współcześnie nikt rozsądny już z tym nie dyskutuje – to swego rodzaju teologiczna oczywistość; przynajmniej w teorii. A jak jest w praktyce? Niestety, mam wrażenie, że w wielu wypadkach wciąż jeszcze tkwimy w okowach superhierarchicznej wizji Kościoła – i to nie tylko jako duchowni, ale także jako świeccy. Nie pokuszę się w tym miejscu o żadne statystyki. Ja na mojej drodze spotkałem bardzo wielu oddanych Kościołowi ludzi, którzy w praktyce wcielają w życie jego biblijną i soborową wizję, biorąc za niego odpowiedzialność i aktywnie angażując się w jego sprawy. Ruch Światło-Życie przez lata uczył mnie dobrej, dojrzałej i odpowiedzialnej współpracy z duchowieństwem. Wśród moich znajomych mam prezbiterów, z którymi wspólnie przez lata robiliśmy wiele ważnych, dobrych rzeczy. Doznałem z ich strony – jako świecki – dużo szacunku i zrozumienia. Zawsze byli dla mnie ucieleśnieniem tej najlepszej wizji Kościoła. Jestem przekonany, że stanowią oni dziś w Kościele większość. Jednocześnie, niestety, doświadczyłem również drugiej strony tej rzeczywistości – tego, że wielu spośród duchownych i świeckich, nawet jeśli nie w teorii, to w praktyce wciąż hołduje superhierarchicznej wizji Kościoła. Dla niemałej grupy świeckich tak jest wygodniej. Można spokojnie wejść w rolę owcy, która oczekuje, że podsunie się jej pod nos najlepszą strawę, odczyta i zabezpieczy wszystkie jej potrzeby, wyprowadzi na najlepsze pastwiska. A gdy pasterz okaże się niewystarczająco zaradny, niesympatyczny, albo – co gorsza – grzeszny, można łatwo odciąć się od niego i z oburzeniem zgorszyć się zepsuciem współczesnego Kościoła. Bo Kościół, to nie my – to oni, a my tylko do nich przychodzimy po usługę – chodzimy do kościoła. Niestety, tak bywa również wygodniej dla pewnej grupy księży. Ci z kolei traktują świeckich – po części głównie ze względu na przedstawione wyżej postawy – z wyniosłą wyższością. Świeccy więc to bardziej barany niż owce, które trzeba cierpliwie paść i absolutnie nie powierzać im żadnej odpowiedzialności, a jeżeli już, to w wersji mocno limitowanej i pod ścisłą kontrolą. A już nie daj Boże, by któraś owca zaczęła przejawiać w stadzie zdolności przywódcze. Taka jest szczególnie niebezpieczna, bo łamie utarty schemat i oczekuje od pasterza nowych form duszpasterskiej aktywności. Jakie są tego konsekwencje? Pełzająca superhierarchiczność w Kościele, która – choć nie wypowiedziana, a nawet teoretycznie negowana, wciąż rządzi postawami wielu spośród nas. Nie chcę silić się w tym miejscu na jakieś upraszczające tezy, ale sądzę, że to właśnie jej ukryta, toksyczna obecność jest jednym z istotnych czynników składających się na obecny kryzys w Kościele. I chyba to nawet dobrze. Kryzys bowiem ma to do siebie, że gdy się ujawnia, obnaża również po części generujące go czynniki. Być może więc na naszych oczach kończy się era superhierarchicznej wizji Kościoła. Kończy się o ponad sto lat później, niż sądził ks. Roman Rogowski. Obyśmy potrafili pożegnać ją jak najszybciej, bo taki Kościół w Polsce nie ma przyszłości.
Aleksander Bańka