Gdy ksiądz opuszcza Kościół, to zawsze jest dramat – niezależnie od tego, jakie pobudki nim kierują i jakie złożyły się na to okoliczności. Często głównym powodem – przynajmniej tak wynika z niektórych oficjalnych wypowiedzi – jest dyscyplina kościelna. Odwracający się od Kościoła rzymskokatolickiego prezbiterzy wskazują na opresyjne działania kościelnej administracji i bezduszne prawo, które nie pozwala im w pełni służyć Chrystusowi. Czy rzeczywiście?
16.06.2020 18:34 GOSC.PL
Świat mediów społecznościowych obiegły w ostatnim czasie dwie informacje, które dla wielu pozostają otwartą, bolesną raną w sercu. Pierwsza, to decyzja ks. Michała Misiaka, który poinformował na swoim profilu facebookowym, że kończy swą duchową drogę w Kościele katolickim i zamierza dołączyć do Kościoła zielonoświątkowego, w którym w przyszłości pragnie podjąć posług pastora. Druga, to akt przystąpienia do Katolickiego Kościoła Narodowego, którego dokonał ks. Jarosław Cielecki, ślubując cześć i posłuszeństwo biskupowi tego Kościoła, Adamowi Rosiekowi. Obaj prezbiterzy – choć różni ich bardzo wiele, zarówno jeśli chodzi o styl sprawowania swej kapłańskiej posługi, jak i o środowiska, z którymi się utożsamiają – wskazują de facto na podobny powód. Ks. Misiak informuje, że przyczyną jest „braterskie upomnienie”, które otrzymał drogą pisemną od papieża – odpowiedź na jego prośbę o zwolnienie z celibatu i możliwość służenia w Kościele jako prezbiter a zarazem małżonek (zamierza bowiem w przyszłości wejść w związek małżeński). Ks. Cielecki opowiada z kolei o sankcjach nałożonych na niego przez Stolicę Apostolską (z zakazem celebrowania Eucharystii włącznie) oraz w konsekwencji – o decyzji dołączenia do grona prezbitrów Katolickiego Kościoła Narodowego, który nie uznaje zwierzchności papieża w kwestii obowiązującej duchownych dyscypliny kościelnej. W konsekwencji ks. Misiak utrzymuje, że na płaszczyźnie swej woli i życia codziennego nie jest księdzem – tak przynajmniej twierdzi – natomiast ks. Cielecki uznaje, że ma pełne prawo wykonywać posługę kapłańską, co też czyni – wbrew decyzjom Watykanu.
Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, jak wielką szkodę decyzje obu prezbiterów wywołały w umysłach i sercach osób, które im zaufały i dla których byli autorytetami. Zresztą, nie tylko ich decyzje. Każdy kapłan, który w taki czy inny sposób opuszcza swój Kościół – zrywa z nim więź bądź na różne sposoby radykalnie ją osłabia – staje się poważnym zgorszeniem. Wielu wykorzystuje ten fakt, aby uderzać w środowiska, z którymi wspomniani duszpasterze się identyfikują. W wypadku ks. Misiaka chodzi o środowisko charyzmatyczne, w wypadku ks. Cieleckiego o czcicieli św. Szarbela, który paradoksalnie słynął z radykalnego posłuszeństwa swym przełożonym i głębokiej, niemal legendarnej pokory.
Oczywiście, projektowanie błędów takiej czy innej osoby na jakąś społeczność i wykorzystywanie ich do krytykowania całości jest intelektualnym, a często również moralnym nadużyciem; wynika bardziej ze złej woli i z chęci wykorzystania sytuacji, niż z faktycznego zrozumienia problemu. Niemniej wielu bierze taką narrację za dobrą monetę i pozwala w ten sposób manipulować swoimi przekonaniami. Inni z kolei murem stają za błądzącym duszpasterzem, nie tylko nie zdając sobie sprawy z konsekwencji swej postawy, ale także – atakując tych, którzy próbują im je naświetlić. Czy może zatem dziwić fakt, że spora część wiernych najzwyczajniej nie wie, jak to wszystko rozumieć i jak się w tej sytuacji zachować? Z pomocą nie przychodzi quasi-teologiczna narracja sprawców całego zamieszania, którzy chętnie mówią o natchnieniach, poruszeniach i znakach prowadzenia przez Ducha Świętego, choć w żaden przekonujący sposób nie uzasadniają, po czym można rozpoznać, że to właśnie Jego działanie. No dobrze – zapytają niektórzy – a może oni faktycznie mają rację?
Wbrew pozorom odpowiedź na tak postawione pytanie nie jest wcale trudna. Tym, co zdradza tego rodzaju narracje jest właśnie stosunek do Kościelnej dyscypliny – obowiązujących uregulowań prawnych, które dotyczą wiernych w Kościele. Wiele kwestii można dyskutować i wszyscy – zarówno duchowni jak i świeccy – powinniśmy czuć się wezwani do takiej debaty. Niejednokrotnie wielcy święci Kościoła potrafili w sprawach istotnych dla Kościoła wyrażać swoje zdanie i bywało ono postrzegane jako co najmniej kontrowersyjne. Nie zdarzyło się jednak, aby ci sami święci otwarcie wystąpili przeciw obowiązującemu prawu, stawiając własne intuicje ponad jego obowiązujące regulacje. Co więcej, mimo że egzekwujący to prawo niejednokrotnie ich krzywdzili, potrafili w pokorze przyjąć nakładane na nich dodatkowe restrykcje – nawet jeśli były bolesne lub raniące. Dlaczego? Przed wszystkim dlatego, że posłuszeństwo w Kościele, nawet jeśli jego ścieżka jest trudna, daje gwarancję prawomyślności – pozwala zachować pewność, że ten, kto pokornie przyjmuje napomnienia czy ograniczenia, jest miły Bogu; postępuje Jego drogami. Co więcej, przykład świętych tej miary, co na przykład Ojciec Pio, pokazuje wyraźnie, że to właśnie uległość wobec niesprawiedliwych nawet ograniczeń przynosi błogosławione owoce. Co by się stało, gdyby Święty z Pietrelciny postanowił nie respektować nałożonego na niego zakazu publicznego odprawiania Eucharystii? Co by się wydarzyło, gdyby na przykład św. Jan Maria Vianney uznał, że ma odmienne od obowiązującego, bardziej biblijne rozumienie celibatu i że właśnie Duch Święty prowadzi go do innego Kościoła, skoro ten katolicki nie liczy się z jego zdaniem? Zresztą, rzecz nie dotyczy tylko świętych lub wyłącznie prezbiterów. Jako wierni w Kościele wszyscy podlegamy określonej dyscyplinie prawnej. Pewne jej uregulowania mogą być zmieniane i ewoluować, ale dopóki obowiązują, to my musimy się do nich dostosować, a nie one do nas. Każda inna sytuacja jest stawianiem wozu przed koniem. I możemy być głęboko przekonani, że nasz pomysł na zaprzęg jest najlepszy z możliwych, nie zmienia to jednak faktu, że nawet jeśli ruszymy, rozbijmy się na pierwszym zakręcie. Sęk w tym, że nie chodzi tylko o nas, ale także o tych, którzy w tym wozie będą jechali. Za nich jesteśmy szczególnie odpowiedzialni – nie tylko jako duchowni, ale także jako świeccy.
Aleksander Bańka