"Miriam stała się dla mnie dużym ciężarem. Na początku nie rozumiałam tego. W pewnym momencie zauważyłam, że robię się wściekła, np. podczas Mszy świętej, gdy w modlitwach słyszałam odniesienia do jej dziewictwa, do jej czystości... Nadal jest to dla mnie bardzo trudne, choć minęło tak wiele lat od krzywdy, która pozbawiła mnie poczucia nienaruszonej kobiecej godności" - pisze wykorzystana seksualnie w dzieciństwie kobieta.
Od strony duchowej nie mam, niestety, poczucia obecności Miriam – będę konsekwentnie używać tej hebrajskiej wersji imienia Matki Jezusa. Nie potrafię uwierzyć, że jest zdolna zrozumieć. Przestałam jednak mieć o to do siebie pretensje i wymuszać na sobie relację z Miriam. Wiem, że to moje spojrzenie ma związek z tym, co przeżyłam. To doświadczenie opisałam w rozważaniu 4. stacji drogi krzyżowej, napisanej na tegoroczny dzień modlitwy i pokuty za grzech wykorzystania seksualnego małoletnich:
"Zlituj się nade mną, Panie, bo sił mi brakuje; ulecz mnie, Panie, bo kości moje się rozluźniły, a do mojej duszy zakradł się wielki zamęt" (Ps 6,3-4). Zamęt uniemożliwia dostrzeżenie Miriam, tej, która troszczyła się o Twe dobro od samego początku. Gdy ujrzała Ciebie tak umęczonego, zapewne przypomniały jej się te chwile, gdy tuliła Ciebie do swego matczynego serca. Chaos w naszych sercach utrudnia dostrzeżenie Jej troski. Miriam, czuwasz przy nas mimo wszystko. Dbasz jak o swego Syna i powoli prowadzisz nas do Niego. Czynisz to w ukryciu, aby nas nie spłoszyć. Ty wiesz, jak wiele wykorzystanych osób odeszło, wiesz również, jak trudno nam uwierzyć, że Bogu na nas zależy. Tak bardzo modliliśmy się, aby Bóg nas uratował. Nie rozumieliśmy, że krzywdziciel ma wolną wolę i czyni to wbrew Twej miłości do nas. Miriam, otocz swą opieką przede wszystkim tych, którzy nie otrzymali pomocy od swych rodziców; którym, rodzice nie uwierzyli, skazując na większe cierpienie. Miriam, pomimo naszego braku miłości do Ciebie, ucz wierności Bogu."
Doświadczyłam wykorzystania zarówno ze strony osoby świeckiej, jak i duchownego. Nikt nie stanął w mojej obronie. Nawet moja mama, która obecnie udaje, że wszystko jest w porządku. Jest wierząca i ma duże nabożeństwo do mamy Jezusa. Choć mnie to wewnętrznie mierzi, nie uważam, że jej wiara jest kłamstwem. Tylko Bóg zna całokształt. Ja mam złe doświadczenia, które utrudniają mi miłość do niej. Utrudniają przebaczenie jej bierności. Z jej strony jest ucieczka i skleroza, co uniemożliwia rozmowę i nie daje szansy na zadanie pytań. Nie przekreśliłam mojej mamy. Jednak jak tylko słyszę jej głos lub widzę jej twarz, od razu wracają obrazy z przeszłości. Wraca ból i dojmująca bezradność.
Napisałam, że doznałam krzywdy ze strony świeckiego oraz duchownego. Tylko ta ostatnia krzywda wydarła z mego serca Boga. Po powrocie do Kościoła powolutku zaczęłam budować relację z Nim. Mam nadal dużo do zrobienia w tej materii. Wraz z powrotem do Kościoła nie stałam się jednak tzw. osobą maryjną. Nadal nie rozumiem tego określenia. Czyżby Miriam była fundamentem Kościoła? Nie jestem przeciw mamie Jezusa. Bóg, widząc trudności wynikające z doznanej krzywdy, wskazał inną drogę, abym nie odeszła z powodu komplikacji w relacji z Miriam. Aby zmaganie z poczuciem winy nie zniechęciło mnie do Boga.
Nie ma we mnie "maryjnego" zapału. Jest natomiast agresja i różne możliwe objawy niechęci i awersji do modlitw, w których Ona jest wzywana. Zapewne niektórzy od razu poleciliby mi udać się do egzorcysty, uznając moje odczucia za skutek działania diabła. Już to przerabiałam, kiedy wraz z powrotem wspomnień – które uznano za działanie szatana – zaprowadzono mnie do egzorcysty. Zostałam omamiona na kilka lat! Nie było w ogóle mowy o fachowym leczeniu ani nawet o konsultacji z psychologiem czy psychiatrą, nie mówiąc już o psychoterapii. Cały ten mętlik i nieumiejętność odnalezienia się w chaosie interpretowano w prymitywnie irracjonalny sposób. A sugestia ma wielką siłę oddziaływania, zwłaszcza gdy człowiek jest bardzo osłabiony z powodu nawrotu wspomnień, które stopniowo wywoływały bardzo silne emocje. Gdy zmieniłam środowisko zaczęło do mnie docierać, że znów zrobiono mi krzywdę. Ale mętlik nie znikł, podobnie i reakcje emocjonalne na Miriam.
Bóg nie wymusza na człowieku, aby w swej relacji z Nim odnosił się do Tej, którą poprosił, aby przyjęła znaczącą rolę w historii zbawienia – rolę matki Odkupiciela. Rozwiązanie, które mi wskazał – odebrał poczucie winy, abym przestała uderzać w siebie z powodu konsekwencji krzywdy. Ponadto otrzymałam coś, co dla wielu może się wydawać oczywiste, ale dla mnie przez wiele lat pozostawało zakryte. Bóg dał mi wsparcie świętej Teresy, wywodzącej się z typowo "maryjnego" zgromadzenia, oraz miłość do św. Józefa. Dla psychiatry było to zaskakujące, że mam nabożeństwo do św. Józefa, gdyż jest mężczyzną.
Miriam stała się dla mnie dużym ciężarem. Na początku nie rozumiałam tego. W pewnym momencie zauważyłam, że robię się wściekła, np. podczas Mszy świętej, gdy w modlitwach słyszałam odniesienia do jej dziewictwa, do jej czystości... Nadal jest to dla mnie bardzo trudne, choć minęło tak wiele lat od krzywdy, która pozbawiła mnie poczucia nienaruszonej kobiecej godności. Trudno jest żyć z tą świadomością z powodu tylu elementów maryjnych w Kościele katolickim. Przyprawia mnie o zawroty głowy, gdy słyszę, jaką to uprzywilejowaną niewiastą jest Miriam. Przy tym nawet wspomnienie, że Józef to mąż Miriam, wydaje się być niemal nieprzyzwoitą insynuacją, chociaż to on uchronił Miriam oraz Jezusa przed śmiercią. Niemała liczba ludzi zdaje się stawiać Ją nawet wyżej aniżeli samego Boga. Próbuję się odnaleźć w "maryjnym" Kościele, w którym nie brak oddawania się w niewolę Miriam (cokolwiek to oznacza!), w którym mogę zostać skrytykowana, bo nie odmawiam codziennie całego różańca.
Mimo wszystko dwa lata temu odważyłam się zapisać do żywego różańca w Karmelu. To zobowiązanie do odmawiania jednej tajemnicy różańcowej jest dla mnie bardzo ważne, choć nie spodziewałam się, że tyle wysiłku będzie mnie kosztować. Nie oznacza to, że zniknęły trudności, o których wspomniałam. Zmniejszyła się ich intensywność, bo nie męczę się w takim stopniu jak wcześniej. Może jest to związane ze zmianą mojego odniesienia do tego, co mi zabrano, gdy byłam dzieckiem.
Wiele osób skrzywdzonych nie połączy krzywdy doznanej ze strony duchownego z własnymi trudnościami przeżywanymi w relacji z Bogiem, ze świętymi, z modlitwą i z sakramentami... Sama długi czas nie rozumiałam tego, co się dzieje. Wręcz bałam się kar ze strony Boga, bo jak można żywić takie emocje wobec tej, którą Bóg wybrał na matkę Jezusa. Od niedawna zrozumiałam, że przeróżne niestosowne skojarzenia, które miałam podczas Mszy świętej, nie są czymś, za co powinnam się czuć winna i zawstydzona. Zaniechałam chodzenia na Mszę świętą z powodu skojarzeń, ale również z powodu nasilającego się lęku przed kapłanami.
Niestety duchowni nie rozumieją trudności takich, jak moje, w podejściu do Miriam czy wyrażające się w przeróżnych skojarzeniach podczas Mszy świętej, gdyż nie rozumieją tego typu konsekwencji wykorzystania seksualnego. Myślą, że da się ot tak, zwyczajnie, gorliwością lub siłą woli, przezwyciężyć skutki czynów popełnionych przez współbrata w kapłaństwie, przez kolegę, którego wielu broni lub usprawiedliwia, nie uwzględniając spustoszenia, jakie powoduje takie przestępstwo. Pozostaje odejście od Kościoła na dobre albo podjęcie próby radzenia sobie. Właśnie teraz jest maj i próbuję jakoś sobie radzić.
Nie walczę z Miriam, która jest obecna jako ta, która nosiła Jezusa, stała pod krzyżem i była z apostołami w wieczerniku po Jego zmartwychwstaniu. Nie podważam sensowności aktu oddania, choć nie potrafię odnaleźć się w nim. Dzielę się tylko własnym doświadczeniem wiary, w którym Ona jest obecna, ale w ukryciu. Nie forsuję moich ograniczeń, bo – co najważniejsze – Ona szanuje Boży plan względem mnie.
Tekst przesłany do Biura Delegata KEP ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży
ochrona.episkopat.pl