Kolejna dyskusja o kompromisie aborcyjnym przetacza się przez nasze społeczeństwo. Można odnieść wrażenie, że przez tyle lat wszystko zostało na ten temat powiedziane i nie warto pisać więcej. Właśnie o słowie "wszystko" chcę napisać kilka słów.
Tym komentarzem zapuszczam się w rejony polityki, prawa, bioetyki i teologii. W żadnej z tych dziedzin nie jestem specjalistą, ale chcę pisać o życiu, a w tym mam już jakieś doświadczenie – przeżyłem ponad 30 lat i jestem ojcem sześciorga dzieci.
W sieci znalazłem komentarz znanej modelki, która uważa, że ustawa zaostrzająca prawo aborcyjne dotyczy wszystkich obywateli - „Każdej kobiety, każdego mężczyzny, każdej rodziny w Polsce”. Otóż nie, pani Anju. Nie dotyczy wszystkich.
Użycie słów „wszystko”, „każdy” jest dosyć ryzykowne. Łatwo popaść w narrację mówiącą, że wszyscy katolicy to ciemnogród, wszyscy księża to pedofile i wszyscy artyści to prostytutki. Taka narracja często źle się kończy, a zawsze jest niesprawiedliwa i nieprawdziwa.
Znam takie kobiety, takich mężczyzn, takie rodziny, których ta ustawa nie dotyczy i na których nie ma ona wpływu. Bo oni tam, gdzie czai się śmierć, wybierają życie, tam, gdzie czai się zło, wybierają dobro. A tam, gdzie dobro już jest – wybierają jeszcze większe dobro. To są ci, którzy doświadczyli w swoim życiu cierpienia, strachu, bankructwa, niedowiarstwa, słabości i śmierci, a mimo wszystko żyją, bo spotkali Boga, który umarł, a jednak żyje. Spotkali Go już nie tylko teoretycznie, nie tylko w obrzędach, nie tylko w opowieściach innych ludzi, wreszcie nawet nie tylko w sakramentach, ale naprawdę spotkali Go w wydarzeniach swojego życia. To ci, którzy już tu na ziemi doświadczyli zmartwychwstania. Doświadczyli, że ich plany, marzenia, ambicje, ich dobre samopoczucie, święty spokój, wiele razy umierały. To ci, którzy doświadczają, że mogą tracić życie dla swoich bliskich, wykończeni ciągłym wstawaniem do dziecka w nocy, opieką nad niedołężnym rodzicem, godzinami spędzonymi w konfesjonale, życiem od pierwszego do pierwszego, wykończeni własną niemocą, grzechami, upadkami, nałogami. To są ci, których śmierć już się nie ima, bo oni, wpatrzeni w swojego Mistrza, uwierzyli, że aby żyć jak On, trzeba wpierw jak On umrzeć. Ludzie paschalni, chrześcijanie.
To są ci, którzy oprócz cierpkiego posmaku, który pozostał po zjedzeniu owocu z drzewa poznania dobra i zła, zakosztowali – już tu, na ziemi – słodkiego smaku owoców życia wiecznego. I chcą więcej. Dużo więcej. Chcą nieba.
Jestem ojcem szóstki dzieci. Pięcioro z nich urodziło się przez cesarskie cięcie. Moja żona, która pięć razy dała się pociąć, aby dać nowe życie, ryzykując własnym, jest dla mnie bohaterem. Wiemy, co to trudny wybór, strach, lęk, niepewność, rozterki. Trzy lata temu, kiedy urodził się nasz trzeci syn, tuląc go do siebie, widziała w nim Chrystusa, który przeprowadził ją z lęku przed śmiercią, komplikacjami, nieudaną operacją, oskarżeniami i krzywymi spojrzeniami niektórych ludzi. Przeprowadził ją przez to wszystko do nowego życia, bo to nowe życie trzymała na rękach, tuliła je, całowała, uśmiechała się do niego. Później opowiadała mi, jak patrzyła na młodego i mówiła do niego z ulgą: „Żyjemy”. W oczach naszego syna widziała Boga, który jest Życiem. Doświadczyła, że to Bóg jest Panem życia i śmierci. To On decyduje, kto będzie żył, a kto umrze. Tajemnica.
Nie chwalę się – chcę chwalić Boga, który dał mi taką historię, jaką mam, dzięki której w sposób realny, prawdziwy, do bólu rzeczywisty, mogę odkrywać, co to znaczy tracić życie dla drugiego. Że jestem do tego przymuszony? Że dzieje się to często wbrew mojej woli? To dobrze – sam bym uciekł, zdezerterował, stchórzył.
Chrześcijaństwo – Dobra Nowina o życiu pomimo śmierci i wbrew śmierci, to wysoko postawiona poprzeczka. Ja sam nie dosięgam do niej czubkiem swojej łysej głowy. Czy mam prawo postawić pod nią kogoś innego i powiedzieć mu: "Skacz"?
Tą poprzeczką, tą barierą, jest strach przed śmiercią i jest tylko jeden, który przez nią przeszedł - Jezus Chrystus. Ale On nie mówi: „Skacz” – On pokazuje mi swoje rany i mówi: „Byłem umarły, a oto żyję”. On bierze mnie na swoje ramiona i własnymi stopami depcze potwora, którym dla każdego z nas jest śmierć.
Czy ta ustawa dotyczy wszystkich? Na pewno nie wszystkich, może większości, a oby tylko niektórych. Czy każdy katolik spotkał żywego Boga? Nie każdy, oby większość, a na pewno niektórzy.
Jestem przekonamy, że dla Boga nie ma słowa „wszyscy”. Dla Niego liczy się każdy z nas osobno. Jezus po chrzcie w Jordanie usłyszał głos dochodzący z nieba: „Ty jesteś Moim synem umiłowanym, w którym mam upodobanie.” Wierzę w to, że podczas chrztu każdego z nas otwierały się niebiosa i Bóg mówił: „Jesteś Moim umiłowanym synem. Jesteś Moją umiłowaną córką. Jesteś Moim skarbem. Jesteś Moim oczkiem w głowie”. Żyję nadzieją, że każdy z nas kiedyś te słowa usłyszy osobiście.
Kamil Gąszowski