Usłyszałem chorał gregoriański i zakochałem się w nim po uszy – opowiada o. Leon Knabit. Na półki sklepowe trafił właśnie album z chorałem tynieckiego opactwa.
Ojcowie Soboru obawiali się, że znikną śpiewy polifoniczne, ale o los chorału byli spokojni – opowiada Marcin Bornus-Szczyciński, wybitny znawca tej muzyki. – Dlaczego? Bo uważali chorał za niezbywalny element liturgii. Okazało się jednak, że nie jest on tak niezbywalny, jakbyśmy chcieli. Po dwudziestu latach chorał niemal doszczętnie zaginął. Przede wszystkim dlatego, że teoria powiązała go na dobre i na złe z łaciną. Zniknęła w liturgii łacina, zniknął i chorał.
Mnisi z Tyńca tuż po reformie soborowej przetłumaczyli psalmy na polski. Musieli nieco zmodyfikować hymny gregoriańskie. Do dziś rankiem śpiewają psalmy po polsku, a po południu po łacinie. Te hymny naprawdę porywają. Leon Knabit jako młodziutki ksiądz wszedł po raz pierwszy do opactwa na Boże Narodzenie 1951 roku. – Usłyszałem chorał gregoriański i zakochałem się w nim po uszy – opowiada dzisiaj.
– Muzyka była wędką, na którą złapał mnie Pan Bóg. Benedyktyni do dziś pielęgnują chorał. Słowa nieszporów płyną wolno po chłodnym, pełnym barokowych figur kościele. Chorał to więcej niż śpiew i więcej niż modlitwa. Najstarszy śpiew Kościoła wciąż porywa i koi serca. Starannie wydany krążek Gemma caelestis jest głosem najstarszego z funkcjonujących polskich klasztorów.
W opactwie tynieckim chorał rozbrzmiewa codziennie. Benedyktyni tynieccy nie nagrywali swoich śpiewów gregoriańskich od ponad 40 lat, jest to zatem płyta unikatowa i bezprecedensowa. Zawiera 25 utworów poświęconych w większości chwale świętego Benedykta. Dołączona jest do niej książeczka z zapisem chorału w postaci neum, tłumaczeniami tekstów oraz omówieniem poszczególnych utworów.
Marcin Jakimowicz