Batiuszka, na kogo czekamy? – Na Bielsk Podlaski. Ale nie niecierpliwcie się. Oni już robią na kolanach drugie okrążenie. Wa imia Otca, i Syna i Swiatawo Ducha, ruszamy. Na Świętą Górę.
Współczesne elementy Rzymu i Bizancjum? Obok można kupić chusteczki. Nie, nie jednorazowe. Bawełniane. Wierni moczą je w źródełku, przykładają do chorych miejsc, a później wieszają na gałęziach i sznurkach. Na wietrze łopocze barwna flota płóciennych chustek. Ścieka z nich święta woda. Sokółka skończyła trzecie okrążenie. Wielu pielgrzymów kulejąc, schodzi do cudownego źródełka. Obmywają kolana. Niektóre zranione są do krwi.
Czekając na patriarchę
17 sierpnia, godzina 18.00. Z przystanku PKS-u w Siemiatyczach odjeżdża bus do Drohiczyna. Na słupie ogłoszenie: „Aleksandrowo. Zabawa odpustowa. Gra zespół Broken Beat. Wstęp 10 zł”. Na asfalcie lądują barwne dywany. Zaczynają się zbierać ludzie. Obok nich mknie sznur tirów. Pędzą na wschód na białoruskich „blachach”. Jakiś spocony urzędnik próbuje, czy działają mikrofony: „Raz, dwa, trzy. Sześć, sześć, sześć. Sześć, sześć, sześć” – urzędnik z Siemiatycz nieświadomie wywołuje apokaliptyczną „ciemną stronę mocy”. W pobliskim zajeździe „U Kmicica” ludzie sączą Łomżę Export. Trawniki równiutko przy-strzyżone, krawężniki pomalowane na biało. Czekamy.
– Przyjedzie patriarcha z Mezopotamii – wyjaśniają harcerze. – Wiecie panowie, zaraz tu się zjawi władyka – dodaje kobiecina przy barze. – Bizancjum? – pytamy. – Nie, nie, panie. Z Konstantynopola. Wjeżdżają samochody na sygnale. Migają koguty. Wyskakują BOR-owcy. Za nimi wysiada skromny, niepozorny, uśmiechnięty staruszek. Bartłomiej I – ekumeniczny patriarcha Konstantynopola, honorowy zwierzchnik całego prawosławia. Przyjechał do Siemiatycz ze Stambułu, rozpędzonego miasta wysokich meczetów. – Witamy cię, władyko, patriarcho Nowego Rzymu! – głośniki niosą po ulicy słowa powitania. Do mikrofonu podchodzi grecki hierarcha. – Wasze korzenie są w Bizancjum! – słowa Bartłomieja I odbijają się od ścian zajazdu. To nieprawdopodobne. Gdzie odrapany przystanek PKS-u w Siemiatyczach, a gdzie serce wschodniego chrześcijaństwa... A jednak… Stoimy na ziemi, gdzie Wschód spotyka się z Zachodem. W pobliskich cerkwiach płynie od wieków wschodnia liturgia. Modli się tu Kościół, który w 1991 r. w niedalekim Białymstoku Jan Paweł II nazwał „siostrzanym”. Niestety, „siostry” mają za sobą długą bolesną historię. Ponad tysiąc lat rozłąki i odmienne kręgi kulturowe, w których się rozwijały, sprawiły, że wchodząc do cerkwi, nie rozpoznajemy już nawet podstawowych znaków i gestów.
Góry skaczą jak barany
– Pozdrawliajem – żartują młodzi z Hajnówki, witając znajomych z Bielska Podlaskiego. Wchodzą do cerkwi na Świętej Górze. Kłaniają się nisko, dotykają palcami ziemi, całują wyłożoną w centrum ikonę Przemienienia Pańskiego. To pierwsza ikona, którą powinno się namalować. Po to, by napełnić się światłem Taboru. Patrzę na pielgrzymów, z odrapanymi, zakurzonymi kolanami, całujących z namaszczeniem ikonę. Na niej Chrystus w otoczeniu Eliasza i Mojżesza. Stoją na skale. Góry są niespokojne, dynamiczne, pełne kaskad, uskoków. Ziemia jest poruszona jak zaczyn w cieście. Dlaczego? Bo gdy Izrael wychodził z Egiptu, „góry skakały jak barany, a pagórki jak jagnięta”. – Szczyt Taboru zalała emanacja Boskiego światła. Tym wylewem światła przepełniona jest także ikona Przemienienia. Cała jej powierzchnia staje się jakby światłoczuła – wyjaśnia prawosławny teolog Grigorij Krug.
Marcin Jakimowicz